Spełniło się proroctwo Greka Zorby. Tak wielkiej katastrofy, jaka przydarzyła się jego krajowi, świat w czasie pokoju jeszcze nie widział.
Ci, którzy nie lubią oglądać pięknych katastrof, muszą sobie postawić dwa pytania: co spowodowało kolosalny kryzys zadłużeniowy w Grecji i czy mojemu krajowi nie grozi powtórzenie tego mechanizmu. Odpowiedzi są w zasadzie proste i trudne do zakwestionowania (co nie oznacza, to paradoks, że powszechnie akceptowane).
Grecy po wejściu do Unii chcieli jak najszybciej dorównać standardem życia najbogatszym krajom europejskim. Apetyt to zrozumiały i do pewnych granic grający w ekonomii pozytywną rolę, bo nie ma silniejszego bodźca do wydajniejszej pracy niż żądza bogactwa. Jednak owa „pewna granica" jest wyznaczona. Jest nią nadwyżka tempa wzrostu wytworzonego PKB plus wartość transferów netto, jakie kraj może otrzymać.
Bez żmudnych rachunków wiadomo, że szybkie dogonienie na przykład Niemiec czy Anglii jest niemożliwe. Nie da się bowiem w ciągu kilku lat osiągnąć tego, na co kraje te pracowały przez dwa stulecia. Ludzie (czytaj: wyborcy) bardzo chcieli jednak dobrobytu. Dlatego politycy, którzy zawsze są na usługach elektoratu, postanowili im go dać, tworząc dodatkowe pieniądze z niczego, czyli stale powiększając deficyt i dług. Ludzie mogli żyć ponad stan. Niestety, tylko przez krótki okres. A teraz muszą płacić rachunki.
Tyle o mechanizmie kryzysowym, który ma charakter polityczny i jest immanentnie wpisany w demokrację. Partie opozycyjne zawsze będą twierdziły, że mogą zaoferować obywatelom więcej (a zatem w jakimś stopniu zawsze są populistyczne), a obywatele będą w te słodkie kłamstwa wierzyć. Mechanizm ten, choć w różnym zakresie, wystąpił we wielu krajach Europy i w Stanach Zjednoczonych (tu bardziej w postaci darmowych kredytów). Dlatego wszystkie te państwa mają problemy z zadłużeniem.