Związki z jednych branż radzą sobie ze swoją „podstawową działalnością" gorzej, inne lepiej – jak firmy, których pracowników reprezentują. Ale to, czy roszczenia zostają spełnione, najczęściej uzależnione jest od wyników osiąganych przez dane przedsiębiorstwo.

Nie zawsze. Od dawna w związkowej lidze klasą dla siebie są górnicy. Średnie płace w tym sektorze (razem z dodatkami) są dziś prawie dwukrotnie wyższe od przeciętnego wynagrodzenia w przedsiębiorstwach. M.in. dlatego, że górnicy potrafią wywalczyć podwyżki lub dodatkowe premie bez względu na to, czy kopalnie – dzięki dobrej koniunkturze na węgiel – zarabiają akurat krocie, czy toną w stratach. Dziś mamy do czynienia z pierwszym scenariuszem, więc związki ochoczo ruszyły z płacową ofensywą. Z niezłymi efektami: w Kompanii Węglowej – podwyżka o 7 proc. oraz sowita nagroda z pierwszego od wielu lat znaczącego zysku, w Jastrzębskiej Spółce Węglowej – 130 mln zł z zysku do podziału.

Ale to mało. Tuż po zgodzie walnego JSW na nagrodę rozżaleni związkowcy zaczęli zadawać trudne pytania. Dlaczego kwota jest niższa niż rok temu, skoro zyski były wyższe? No i co z podwyżkami? Tak jak łatwo było przewidzieć, że 130 mln zł nie zaspokoi górniczych apetytów, tak można w ciemno zgadywać, kto będzie górą w sporze między zarządem i związkami.

Realnej szansy na zmianę układu sił w „dialogu" między związkowcami a władzami górniczych spółek nie będzie, dopóki nie zmieni się ich właściciel, który od poprawy wyników i modernizacji spółek zdaje się bardziej cenić święty spokój. Doskonałym przykładem, że taka zmiana może się opłacić, jest lubelska Bogdanka. Widoki na prywatyzację śląskich kopalń są dziś jednak bardzo słabe.