Złoty a konkurencyjność

Słaby złoty – który dziś wspiera gospodarkę – nie powinien uśpić czujności i hamować potrzebnych zmian strukturalnych – pisze ekonomista Pekao

Publikacja: 04.06.2012 03:25

Złoty a konkurencyjność

Foto: Fotorzepa, Seweryn Sołtys Seweryn Sołtys

Red

Globalny kryzys trwa już kilka lat i jest to wystarczający czas, by uświadomić nawet najbardziej opornym, że nie ma on jedynie charakteru cyklicznego, ale formę poważnych zmian strukturalnych zachodzących w światowej gospodarce. Choć uwaga skupia się dziś na kwestii nadmiernego zadłużenia, to u źródła dzisiejszych problemów wielu krajów rozwiniętych leży tak naprawdę problem braku właściwej odpowiedzi na zmieniający się układ sił w globalnej gospodarce. W pewnym uproszczeniu, w obliczu wyzwania płynącego z Azji (najpierw Japonii i Korei, a obecnie Chin i Indii), elity polityczne wielu krajów wybrały mniej bolesny (na krótką metę) wariant stymulowania wewnętrznego popytu poprzez zadłużanie. To ostatnie jest więc jedynie symptomem problemów, a nie ich pierwotnym źródłem.

Pomimo tej rosnącej świadomości wciąż stosunkowo mało robi się dziś w Europie (może z wyjątkiem kilku krajów, szczególnie Niemiec), aby zaadresować strukturalne wyzwanie niskiej konkurencyjności europejskiej gospodarki. Choć w Polsce z międzynarodową konkurencyjnością jest generalnie lepiej, to musimy mieć świadomość, że przeobrażająca się w szybkim tempie globalna gospodarka już wkrótce postawi także i nas przed istotnymi wyzwaniami. Zmiany te spowodują, że konkurowanie niskimi kosztami (czyli model, na którym od lat opiera się rozwój Polski) stanie się znacznie bardziej ryzykowne. Z tych względów trzeba znacznie przyspieszyć przemiany pozwalające przejść polskiej gospodarce do konkurencji pozacenowej.

Największymi przegranymi wśród krajów rozwiniętych są te, które nie potrafiły ochronić przemysłu

Polska beneficjentem globalizacji

Ostatnie 15 lat przed kryzysem to czas globalnej prosperity. Średnioroczne tempo wzrostu światowej gospodarki wyniosło w tym okresie 3,8 proc. wobec 2,8 proc. w latach 80. Jednym z motorów napędowych światowej gospodarki były procesy globalizacji. Polegały one na zwiększaniu skali relacji o charakterze handlowym i finansowym. Nie byłyby one możliwe bez:

1) zmian o charakterze geopolitycznym – rozpad bipolarnego układu Wschód-Zachód doprowadził do włączenia w globalną gospodarkę wielu krajów o niskich kosztach pracy (w tym Chin),

2) rozwoju technologii teleinformatycznych,

3) rozwoju infrastruktury transportowej i niskich (w latach 90.) kosztów transportu,

4) rozwoju instrumentów finansowych (ułatwiających wymianę i zabezpieczających przed ryzykiem). W efekcie w wielu gałęziach przetwórstwa doszło do dezintegracji łańcucha tworzenia wartości. Wykonywane pierwotnie w jednym miejscu etapy związane z wytwarzaniem i dostarczaniem klientowi tego, czego potrzebuje (B&R, projektowanie, produkcja komponentów, końcowy montaż itd.), zaczęły być lokowane tam, gdzie było to najbardziej opłacalne pod względem kosztów.

W przeciwieństwie do krajów rozwiniętych Polska znalazła się w gronie beneficjentów zachodzących globalnie trendów. W ostatnich 20 latach inwestycje zagraniczne w polski przemysł wyniosły ponad 50 mld euro. Do Polski trafiła m.in. znacząca część europejskiej produkcji przemysłu motoryzacyjnego, sprzętu AGD czy telewizorów LCD. W ostatnich latach Polska przyciągnęła również wiele inwestycji związanych z outsourcingiem procesów biznesowych. Powstało ponad 300 różnego rodzaju centrów; księgowych, B&R, HR, obsługi klientów itd., zatrudniających ponad 70 tys. osób

Możliwy szok konkurencyjności w Europie

Ostatnie lata potwierdziły jednak starą zasadę, że żaden trend nie trwa wiecznie. Okazało się, że posiadanie lokalnej bazy wytwórczej jest ważne. Po pierwsze, dlatego że pozwala równoważyć rachunek obrotów bieżących (jego permanentny deficyt oznacza potrzebę ciągłego zadłużania się za granicą). Po drugie, stymuluje rozwój zatrudnienia wymagającego wysokich kwalifikacji, a co za tym idzie, o dużej wartości dodanej (co pomaga utrzymać właściwą redystrybucję dochodów). Przemysł jest także istotnym źródłem innowacyjności. Dziś największymi przegranymi wśród krajów rozwiniętych są te, które nie potrafiły ochronić swojego przemysłu, przestawiając go z konkurencji kosztowej na pozacenową.

Konkurowanie niskimi kosztami – czyli model, na którym od lat opiera się rozwój Polski - stanie się znacznie bardziej ryzykowne

Przed Polską – w kontekście międzynarodowej konkurencyjności – stoją dziś dwa istotne wyzwania. Pierwsze związane jest ze zmianami uderzającymi w obecny (kosztowy) model konkurowania naszej gospodarki. Drugie ze zmianami marginalizującymi stopniowo rolę samego modelu kosztowego. Jeśli chodzi o pierwsze wyzwanie, to jest ono pochodną tego, co dzieje się obecnie w Europie. W wielu krajach mamy do czynienia z głębokim procesem dostosowań w zakresie kosztów. W niektórych z nich płace spadły już – w ujęciu realnym – od kilkunastu do ok. 20 procent.

To jednak nie wszystko. Przy obecnym sposobie rozwiązywania problemów strefy euro rośnie prawdopodobieństwo, że prędzej czy później dojdzie do jej rozpadu lub przynajmniej opuszczenia jej przez kilka krajów. Wówczas będziemy mieć do czynienia z silnymi przesunięciami w zakresie konkurencyjności związanymi ze zmianami relacji kursowych. Oczekiwania są takie, że waluty krajów wychodzących ze strefy mogą ulec dewaluacji o 30 – 50 proc.

W połączeniu z wyższym poziomem wydajności sprawi to, że kraje te staną się realnymi konkurentami dla Europy Środkowo-Wschodniej. W takiej sytuacji nie tylko znacząco zmaleją bodźce do relokowania produkcji z tych krajów, ale mogą one zacząć przyciągać inwestycje, które w innych okolicznościach trafiłyby do naszego regionu.

Innym czynnikiem, który może w istotny sposób oddziaływać na konkurencyjność Polski w ramach obecnego modelu, jest kwestia polityki ekologicznej UE. Dalsze podnoszenie celów redukcji emisji gazów cieplarnianych przy braku podobnych działań w pozostałych krajach świata spowoduje, że z jednej strony Europa nie zbawi świata (produkcja w jeszcze większej skali przeniesie się do krajów, gdzie wytworzenie określonego towaru jest znacznie bardziej emisjogenne), z drugiej zaś pogłębi strukturalne problemy niskiej konkurencyjności. Presja na przejście do gospodarki niskoemisyjnej będzie szczególnie boleśnie odczuwana w kraju takim jak Polska, gdzie energetyka w dużej mierze oparta jest na węglu.

Nowy model konkurowania?

Równie istotne dla Polski mogą się okazać zmiany w samym modelu globalnej konkurencji. Po pierwsze, stopniowo zacierają się różnice w zakresie kosztów wytwarzania pomiędzy krajami rozwiniętymi i tzw. wschodzącymi. Jest to związane z nieustannym wzrostem wynagrodzeń w tych ostatnich, ale także zmianami relacji kursowych. Druga ważna kwestia to zmiana struktury globalnego popytu. Otóż w dotychczasowym modelu towary z krajów o niskich kosztach zaspokajały głównie potrzeby rynków krajów rozwiniętych.

W najbliższych latach – w związku ze zmianami strategii rozwoju – należy oczekiwać znacznego wzrostu siły nabywczej w krajach wschodzących. Przy bardziej zbilansowanym globalnym popycie i w obliczu kryzysu może to zwiększyć akcenty protekcjonistyczne – rządzący w poszczególnych krajach będą chcieli, aby lokalne potrzeby były w jak największym stopniu zaspokajane przez lokalną produkcję. Kolejna sprawa to wysoka zmienność rynków finansowych i napięcia o charakterze politycznym i społecznym, które skłaniają do większej dywersyfikacji lokalizacji produkcji. W podobnym kierunku działa też to, że w wielu branżach osiągnięte już zostały granice globalizacji. Przykład problemów branży motoryzacyjnej w związku z pożarem jednej tylko fabryki (wytwarzającej 70 proc. globalnej produkcji ważnego komponentu) udowadnia, że efektywność nie może być jedynym dogmatem i że trzeba poszukiwać równowagi pomiędzy efektywnością a bezpieczeństwem łańcucha dostaw.

Do czego zmiany te będą prowadzić? Otóż można oczekiwać stopniowego spadku znaczenia kosztów pracy i wzrostu znaczenia kapitału (kolejnej fali automatyzacji i robotyzacji produkcji). W związku z tym motywy kosztowe relokacji produkcji będą stopniowo słabnąć. Równocześnie można sobie wyobrazić powstawanie już nie globalnych, ale bardziej regionalnych hubów produkcyjnych wytwarzających towary dla określonych rynków (np. ugrupowania integracyjne), a równocześnie zapewniające globalne bezpieczeństwo i dywersyfikację dostaw. Tej regionalizacji może także sprzyjać ewentualna eksplozja protekcjonizmu i kosztów transportu (w sytuacji wysokich cen ropy).

Zwycięzcami w tym nowym modelu konkurowania będą ci, którzy umiejętnie połączą kilka elementów:

1) przyjazne otoczenie biznesowe (stabilność, brak zbędnych procedur, biurokracji, niskie obciążenia podatkowe i parapodatkowe),

2) dostęp do dużego rynku zbytu (w związku z możliwym narastaniem protekcjonizmu),

3) wysokiej jakości infrastrukturę,

4) zasoby wysoko wykwalifikowanej siły roboczej.

Biorąc pod uwagę narastającą konkurencję w obszarze zasobów naturalnych, w lepszej sytuacji będą ci, którzy nimi będą dysponować lub rozwijać i patentować syntetyczne substytuty. To, co łączy te elementy w całość, to nowoczesne państwo i szeroko rozumiana innowacyjność gospodarki.

Szanse i zagrożenia

Dla Polski zmiany zachodzące w globalnej konkurencji stanowić będą istotne wyzwanie. Z jednej strony może się okazać, że nasze przewagi kosztowe w Europie znikną znacznie szybciej, niż nam się jeszcze do niedawna wydawało. Równocześnie w zakresie czynników, które decydować będą o przyszłej atrakcyjności, wciąż wiele mamy do nadrobienia (by wspomnieć tu jedynie kwestie łatwości prowadzenia biznesu i infrastruktury). To, co z kolei jest bez wątpienia naszym atutem, to położenie geograficzne – a w szczególności sąsiedztwo Niemiec, największego i najbardziej stabilnego rynku zbytu w Europie. To, czy z tej szansy będziemy w stanie skorzystać, będzie zależeć od tego, czy uda nam się dokonać transformacji polskiej gospodarki pod kątem wymogów konkurencyjności. W tym kontekście niezwykle istotne jest to, aby słaby złoty – który dziś wspiera naszą gospodarkę w warunkach szoku zewnętrznego – nie uśpił naszej czujności i nie hamował potrzebnych zmian strukturalnych.

Autor jest dyrektorem w Biurze Analiz Ekonomicznych Banku Pekao SA

Globalny kryzys trwa już kilka lat i jest to wystarczający czas, by uświadomić nawet najbardziej opornym, że nie ma on jedynie charakteru cyklicznego, ale formę poważnych zmian strukturalnych zachodzących w światowej gospodarce. Choć uwaga skupia się dziś na kwestii nadmiernego zadłużenia, to u źródła dzisiejszych problemów wielu krajów rozwiniętych leży tak naprawdę problem braku właściwej odpowiedzi na zmieniający się układ sił w globalnej gospodarce. W pewnym uproszczeniu, w obliczu wyzwania płynącego z Azji (najpierw Japonii i Korei, a obecnie Chin i Indii), elity polityczne wielu krajów wybrały mniej bolesny (na krótką metę) wariant stymulowania wewnętrznego popytu poprzez zadłużanie. To ostatnie jest więc jedynie symptomem problemów, a nie ich pierwotnym źródłem.

Pozostało 92% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację