Prezydent USA Barack Obama nie musi wiedzieć wszystkiego. Wśród faktów, których nie podpowiedzieli mu doradcy, jest koszt, jaki ponieśliby niemieccy podatnicy, godząc się na koncepcję euroobligacji. Prezydent podchwycił pewną koncepcję, która jest forsowana przez wielu europejskich polityków, co niestety niepokoi.

Zacznijmy od tego, iż bardzo duże różnice w oprocentowaniu długu nie są niczym nowym. W latach 80. średnia różnica dla Włoch i Hiszpanii względem Niemiec wynosiła solidarnie 7 pkt proc., czyli więcej niż dziś! Sukces integracji europejskiej sprawił, iż kiedy ogłoszono projekt euro, rynki uznały, iż dług każdego kraju członkowskiego będzie tak bezpieczny jak niemiecki. Dopiero głęboka recesja z 2008 r. uświadomiła inwestorom, iż ryzyko niewypłacalności nie jest jednakowe w Niemczech i Grecji i równe dla wszystkich stopy procentowe odeszły w niepamięć. Stąd naciski na Niemcy, aby znów przywrócić stan sprzed kryzysu.

Na to jednak nie ma co liczyć. Niemcy nie zgodzą się na euroobligacje z kilku powodów. Po pierwsze, ze względu na koszty. Gdyby założyć, iż całość jest sumą części, to euroobligacje powinny być oprocentowane niżej niż włoskie czy hiszpańskie, ale sporo wyżej niż niemieckie. Jeśli ten koszt zostałby uśredniony, oprocentowanie niemieckich obligacji wzrosłoby z obecnych 0 – 1,5 proc. w okolice 4 – 5 proc. Gdyby cały niemiecki dług został zamieniony na euroobligacje, dodatkowe koszty mogłyby wzrosnąć do poziomu 75 mld euro rocznie! Na tak gigantyczny transfer majątku na rzecz innych krajów Niemcy nigdy się nie zgodzą.

Są też jednak powody dodatkowe. Kiedy Niemcy były kilka lat temu nazywane „chorym człowiekiem Europy", wprowadziły reformy, które zwiększyły konkurencyjność gospodarki. Poradziły sobie w ramach wspólnej waluty i teraz podobną kurację próbują aplikować innym. Wreszcie Niemcy słusznie uważają, iż wiele krajów źle wykorzystało okres niskich stóp procentowych, i stąd obawy, iż prezent w postaci euroobligacji znów zostałby zmarnowany.

Niepokojące jest to, iż politycy innych krajów tracą czas na forsowanie nierealnej koncepcji, zamiast naciskać na Niemcy o finansowanie realnych rozwiązań, jak dokapitalizowanie banków czy większy unijny budżet. Europa nie ma czasu na rozgrywki. Potrzebne są nie euroobligacje, ale sensowne, konkretne rozwiązania.