Fakty ujawnione ostatnio pokazały, iż wielu polityków uważa stanowiska w państwowych urzędach i firmach za normalny łup należący się zwycięzcom wyborów.
W piątek w telewizji prominentny i wygadany poseł Eugeniusz Kłopotek z PSL wyśmiewał wątpliwości tych, którzy zastanawiają się nad etyczną stroną sytuacji, gdy minister jest przełożonym swojego syna. Z kolei Mikołaj Budzanowski, minister skarbu, obecnie w Polsce główny kadrowy, mówi „Rzeczpospolitej", że nie jest w stanie kontrolować spółek zależnych od firm państwowych, i zachęca, żeby nie popadać w przesadę, bo nie jest tak źle.
W normalnej sytuacji po tylu publikacjach we wszystkich chyba tytułach można by oczekiwać natychmiastowej i radykalnej rządowej akcji odpolityczniania kadr w państwowych firmach. Atu nic, cisza. Nawet opozycja jakaś niezdecydowana.
Dzieje się tak ponieważ to, co widzimy, stało się w Polsce normą. Dniem powszednim dla naszej klasy politycznej na szczeblu zarówno państwa, jak i lokalnym.
Można zrozumieć posła Kłopotka (w końcu też pewno ma dzieci), ale trudno zrozumieć ministra Budzanowskiego. PSL jest partią istniejącą już około 20 lat, powstały już powiązane z nim dynastie rodzinne, które nie mogą „iść na bezrobocie". Ale Platforma miała być partią ludzi młodych [pauza] a więc z mniej licznymi rodzinami. Dlatego powinniśmy oczekiwać od ministra skarbu raczej zapowiedzi większej kontroli nad kadrami w firmach. Trudno uwierzyć, by nie słyszał np. o pracy dla jego poprzednika ministra Grada. Jeżeli nawet dotąd o tym nie wiedział, to oczekiwałbym teraz zmian kadrowych w zarządach spółek, które stały się przechowalniami dla byłych polityków i rodzin obecnych.