To niewątpliwy plus pojawienia się na chwilę na naszym niebie tej biznesowej komety. Szybkie bankructwo przewoźnika zdaje się jednak potwierdzać tezę, powtarzaną od dawna przez przedstawicieli branży, że na tak tanie podróże lotnicze Polacy nie mają co liczyć.

Z wyliczeń ekspertów wynika, że do zapewnienia rentowności przelotu na trasie wewnętrznej bilet powinien kosztować co najmniej 200 zł. To znacznie więcej, niż proponował OLT, ale porównywalnie, szczególnie na dalszych trasach, z ofertą kolei. O różnicy w komforcie oraz długości podróży pociągiem lub samolotem nikogo nie trzeba zaś przekonywać.

Tak wygląda sytuacja dziś, kiedy ceny ropy wciąż przekraczają 110 dolarów za baryłkę, a opłaty lotniskowe w polskich portach często są wyższe niż za granicą. Ceny ropy, a więc także paliwa, w związku z coraz bardziej widocznym spowolnieniem światowej gospodarki mogą jednak spaść, podobnie koszty ponoszone przez linie na lotniskach. Sami przewoźnicy też mają jeszcze pole manewru w obniżaniu własnych kosztów. Prym wiedzie tu Ryanair wraz ze swoim kontrowersyjnym szefem Michaelem O'Learym. I chociaż część z jego pomysłów wzbudza uśmiech, np. wprowadzenie opłat za korzystanie z toalet czy miejsc stojących w tylnej części samolotów, to wiele wytyczało drogę, którą później podążali inni przewoźnicy.

Ryanair zapowiedział, że wejdzie na nasz rynek lotów krajowych za kilkanaście miesięcy. Może więc rewolucja na polskim niebie nie skończy się z upadkiem OLT? Może znów będziemy latać dużo taniej, niż jeździć pociągiem? Choćby na stojąco...