Na pewno wciąż za mało jest zaufania do perspektyw rozwoju naszej gospodarki, zwłaszcza w obliczu pogłębiającego się spowolnienia wzrostu PKB. Tym bardziej że ciągle brakuje poważnych strukturalnych reform.
Mimo coraz lepszych recenzji, czasami nawet głośno deklarowanego podziwu dla stanu naszej gospodarki, zachodni inwestorzy wolą inwestować pieniądze gdzie indziej. Dla nich ciągle jesteśmy krajem rozwijającym się, ryzykownym i niestabilnym. Zgodnie ze starą zasadą, że gdy silny kicha, to słaby ma już zapalenie płuc, nasz kraj postrzegany jest jako ten słaby i jako taki często jest pomijany w inwestycyjnych strategiach.
Tej prawdy nie ukryją nawet informacje o tym, jak zagranica masowo kupuje nasze obligacje skarbowe. Oczywiście to prawda, ale trzeba pamiętać, jak wysokie płacimy za to odsetki. Żyjemy w kraju, który nie stacza się na krawędź bankructwa, jak np. Hiszpania, ale rentowność naszych pięcioletnich obligacji jest o mniej niż jedną piątą (4,5 proc. wobec 5,5 proc.) niższa niż hiszpańskich. Natomiast już Czesi, rozwijający się wyraźnie wolniej od nas, płacą za pożyczone pieniądze trzy razy mniej niż my (1,3 proc.).
Tak więc opłaca się kupować nasze papiery, bo przy stosunkowo niewielkim ryzyku inwestorzy dostają bardzo wysokie odsetki. Dość przypomnieć, że rocznie na obsługę długu krajowego wydajemy ponad 32 mld zł. Gdybyśmy płacili odsetki na poziomie Czech, zaoszczędzilibyśmy ok. 20 miliardów zł to około połowa tego, co z naszych osobistych podatków wpływa co roku do budżetu.
Niezadowoleni z takiego traktowania Polski w ryzykownych czasach powinniśmy być nie tylko z powodu prestiżu czy ratingu. To ma swoje konkretne finansowe skutki. I nie chodzi tylko o wspomniane wyżej odsetki. Znacznie ważniejsza wydaje się sytuacja na giełdzie. Niższe kursy powodują, że inwestorzy wykupują z warszawskiego parkietu tanio najlepsze, najbardziej obiecujące spółki. Prywatyzacja zaś idzie kiepsko, a firmom trudno pozyskać kapitał, co hamuje ich rozwój.