Badanie nastrojów firm, inwestorów i konsumentów to bardzo popularna, jeśli nie dominująca metoda prognozowania koniunktury. Nastroje konsumentów wydają się szczególnie ważne, bo przecież wszystko co produkujemy: stal, miedź, ropa czy nawet glutaminian sodu w końcu zamienia się w dobra konsumpcyjne.
Jeżeli badania te odzwierciedlają rzeczywistość, prawdziwa powinna być także funkcja odwrotna. Uchwycone na stop-klatce zachowanie konsumentów powinno odzwierciedlać ich nastrój. Bo skoro cztery minus dwa równa się dwa, to dwa dodać dwa powinno równać się cztery.
Ekonomia nie jest jednak matematyką. A zachowania ludzkie rządzą się własnymi, nieco tajemnymi prawami. Dlatego gdy na podstawie danych opisujących zachowanie Polaków w połowie roku spróbujemy ustalić ich nastrój, otrzymamy obraz odmienny od tego, jaki jest dość powszechnie przedstawiany (dominują opinie, że jest źle, a będzie jeszcze gorzej).
Przed tygodniem martwiłem się, że stopa oszczędzania spadła do jednego procenta. Byłem optymistą. Według NBP wynosi ona zero koma zero, A jednocześnie sprzedaż detaliczna wzrosła w czerwcu o 6,9 proc. w skali roku. Była wyższa (o 1,3 proc.) od wydatków czerwcowych napędzanych zakupami turystów i piwem wypijanym w strefach kibica.
W wydatkach prym wiedzie to, co Thorstein Veblen nazywał konsumpcją ostentacyjną. Zakupy mebli, sprzętu RTV i AGD wzrosły aż o 18 proc. Wprawdzie nie szastaliśmy pieniędzmi na nowe auta, bo tu wydatki wzrosły tylko o 4,4 proc. (też powyżej inflacji), ale to dlatego, że Polak najczęściej kupuje nowy samochód w styczniu i lutym (wzrost o ponad 20 proc.), kiedy sprzedawca daje mu spory opust.