Kto teraz winny?

Europejczycy powoli uznają, że problem strefy euro został w zasadzie rozwiązany

Publikacja: 12.10.2012 02:45

Kto teraz winny?

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

W żarliwej i pełnej zapału w oskarżaniu innych dyskusji na temat globalnego kryzysu zaczynamy chyba powoli wchodzić w nową fazę.  Najpierw, przez wiele miesięcy wszyscy wskazywali palcem amerykańskie banki. Nic dziwnego – finansowi geniusze z Wall Street nabroili że aż strach, po czym zgodnie z najlepszymi tradycjami światowej bankowości zwrócili się do rządów o pokrycie strat z kieszeni podatników.

Potem zaczęła się nieco głębsza dyskusja o korzeniach kryzysu, w czasie której coraz częściej mówiono o wielkich globalnych nierównowagach – to znaczy, ściślej mówiąc, cały świat mówił o ogromnym deficycie obrotów bieżących USA (czyli, innymi słowy, o tym, że naród amerykański od 30 lat systematycznie wydaje więcej, niż zarabia, pożyczając kapitał z całego świata).  Natomiast Amerykanie, których rząd i bank centralny zdecydowały się właśnie na walkę ze zjawiskami recesyjnymi polegającą na dalszym zapożyczaniu się, wskazywali palcem na Chiny, mówiąc, że problemem jest nie to, że oni pożyczają – ale że Chińczycy wraz z innymi narodami Dalekiego Wschodu zarabianych przez siebie pieniędzy nie wydają, podtrzymując w ten sposób sztucznie konkurencyjność własnego eksportu.

A skoro nie wydają, to mają nadwyżki kapitału, które sami wciskają Amerykanom, których z kolei samarytańskim obowiązkiem jest przecież pomóc Azjatom w wydaniu pieniędzy, z którymi oni sami nie wiedzą, co zrobić.

Potem jednak wszyscy szybko zapomnieli o fundamentalnym sporze Waszyngtonu z Pekinem, a uwaga przesunęła się na problemy Europy. Od dwóch lat nikt nie mówił o czymkolwiek innym, tylko o kryzysie zadłużeniowym Południa strefy euro. To kryzys specyficzny, bo w gruncie rzeczy mający raczej charakter nieposprzątanego bałaganu w domu niż finansowych kłopotów eksportowanych na zewnątrz. W przeciwieństwie do utracjuszy Amerykanów i do chorobliwie oszczędnych Chin Europa nie ma problemu ani z nadmiarem, ani z deficytem kapitału – z grubsza rzecz biorąc, sama finansuje swoje potrzeby kapitałowe.

Obecnie Europejczycy powoli uznają, że problem strefy euro został w zasadzie rozwiązany

Jednak problem pojawił się wewnątrz strefy euro, gdzie kraje Południa żyły na kredyt, kraje Północy im tego kredytu udzielały, a lśniące strumienie płynących nieskrępowanie z kraju do kraju euro (a ściślej mówiąc, wadliwe mechanizmy rozliczeń w strefie euro) pozwalały na kontynuację tego procesu, wśród aplauzu rynków finansowych, aż do chwili zagrożenia poszczególnych krajów bankructwem. Wtedy w strefie euro zaczęła się próba sił, w której Niemcy usiłowały zmusić kraje Południa do oszczędności i spłaty zadłużenia, a kraje Południa dążyły raczej do tego, by Europejski Bank Centralny po prostu wydrukował pieniądze na spłatę ich zobowiązań (tak jak to od pięciu lat robią Amerykanie).

Obecnie Europejczycy powoli uznają, że problem strefy euro został w zasadzie rozwiązany. Jak się twierdzi w Brukseli, znaleziono rozsądny kompromis – potężne Niemcy narzuciły innym zasady oszczędności, w zamian za to niechętnie godząc się na poluzowanie polityki banku i na pewien dodruk pieniądza. A skoro tak, to czas już przestać oskarżać o wszystko Europę i zwrócić się ku prawdziwym problemom: rozrzutności Ameryki, niemożliwemu do utrzymania na obecnych zasadach wzrostowi Chin, tkwiącej od 20 lat w stagnacji Japonii.

Bruksela może nawet ma i rację. Ale pod pewnym warunkiem – tym, że kryzys w strefie euro naprawdę zostanie rozwiązany, kłótnia zakończona, a krępujący znalezienie kompromisu impas ostatecznie przełamany.  Ale jeśli to nie jest prawdą – wracamy do punktu wyjścia.

Witold M. Orłowski, główny ekonomista PwC w Polsce

W żarliwej i pełnej zapału w oskarżaniu innych dyskusji na temat globalnego kryzysu zaczynamy chyba powoli wchodzić w nową fazę.  Najpierw, przez wiele miesięcy wszyscy wskazywali palcem amerykańskie banki. Nic dziwnego – finansowi geniusze z Wall Street nabroili że aż strach, po czym zgodnie z najlepszymi tradycjami światowej bankowości zwrócili się do rządów o pokrycie strat z kieszeni podatników.

Potem zaczęła się nieco głębsza dyskusja o korzeniach kryzysu, w czasie której coraz częściej mówiono o wielkich globalnych nierównowagach – to znaczy, ściślej mówiąc, cały świat mówił o ogromnym deficycie obrotów bieżących USA (czyli, innymi słowy, o tym, że naród amerykański od 30 lat systematycznie wydaje więcej, niż zarabia, pożyczając kapitał z całego świata).  Natomiast Amerykanie, których rząd i bank centralny zdecydowały się właśnie na walkę ze zjawiskami recesyjnymi polegającą na dalszym zapożyczaniu się, wskazywali palcem na Chiny, mówiąc, że problemem jest nie to, że oni pożyczają – ale że Chińczycy wraz z innymi narodami Dalekiego Wschodu zarabianych przez siebie pieniędzy nie wydają, podtrzymując w ten sposób sztucznie konkurencyjność własnego eksportu.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację