Błąd jest tym większy, im bardziej autorzy przewidywań są przywiązani do solidnych danych empirycznych, odnoszących się do teraźniejszości i im dalej one sięgają. Anegdotyczne są już wizje ulic Londynu i Paryża, tworzone przez poważnych naukowców pod koniec XIX wieku. Wielkie miasta miały zostać zasypane tonami końskiego nawozu, z powodu wzrostu liczby ludności, której miał odpowiadać szybki rozwój transportu, opartego na dorożkach i końskich tramwajach. Wszystko zostało bardzo dokładnie policzone i brzmiało niezwykle przekonująco.

O wiele większymi sukcesami w dziedzinie futurologii mogli się pochwalić nie tak bardzo przywiązani do właściwej metodologii badawczej autorzy powieści sience-fiction. Może dzisiejszy okręt podwodny i podróż na księżyc nieco różnią się od wizji stworzonej przez Juliusza Verne, ale w sumie jego fantazje dotyczące środków transportu okazały się bliższe rzeczywistości od wielu naukowych prognoz.

Podobnie jest z prognozami dotyczącymi energii, które naukowcy tworzyli jeszcze całkiem niedawno, bo w latach 70-tych. Przewidzieli oni, że już na początku XXI wieku, a najdalej w połowie stulecia, świat znajdzie się w poważnym kryzysie energetycznym, bo wyczerpią się udokumentowane złoża paliw kopalnych. Wadą tej prognozy było to, że jej twórcy wprawdzie wzięli pod uwagę szybki wzrost konsumpcji surowców, ale nie uwzględnili możliwości eksploatacji nowych złóż. Tymczasem co roku pojawiają się informacje o odnalezieniu gigantycznych zasobów ropy i gazu, a to w Meksyku, a to w Brazylii, Kenii, czy Mozambiku. A także o nowych technologiach, pozwalających na wydobycie ze złóż do niedawna uznawanych za niedostępne.

Zgodnie z dawnymi prognozami najbardziej kryzys energetyczny mieli odczuć mieszkańcy bogatego zachodu, a szczególnie USA. Tymczasem, jak wynika z opublikowanego właśnie raportu Międzynarodowej Agencji Energii (MAE), rozwój technologii wydobycia gazu i ropy ze skał łupkowych spowodował, że w USA doszło do dramatycznego spadku cen tych surowców, a w perspektywie kilku lat USA staną się największym producentem ropy naftowej na świecie. W dodatku bogaty Zachód będzie ograniczał zużycie energii, co w jakiś sposób zrównoważy wzrost konsumpcji w Chinach i innych krajach rozwijających się i będzie miało wpływ na zapotrzebowanie i ceny.

Prognoza MAE, sięgająca 2020 r. wydaje się więc całkiem optymistyczna. Dlatego cieszmy się nią, dopóki naukowcy nie dostarczą nam powodów do zmartwień, przewidując znacznie dalszą przyszłości.