- Najważniejsze, by wydusić z każdego z nas dla pracy, nie tylko dla Śląska, ale dla polskiej gospodarki to, co w nim jest najlepsze. W związku z tym te decyzje kadrowe, o których niektórzy plotkują zostawcie z boku – mówił w niedzielę Piechociński po złożeniu kwiatów przed kopalnią Wujek (16 grudnia przypada 31. rocznica pacyfikacji tego zakładu). Czy tym samym uspokoił prezesów spółek węglowych, którzy po dymisji Waldemara Pawlaka zastanawiali się nad swoją przyszłością? Czas pokaże. Ale w to, że żadnych zmian kadrowych nie będzie chyba mało kto wierzy. I to nie tylko w górnictwie. Ale w tej branży akurat Piechociński chyba zaskarbił sobie na początku sympatię i zyskał kredyt zaufania. I to bynajmniej nie dlatego, że po ogłoszeniu jego nominacji w Barbórkę składał górnikom życzenia.

- W przypadku pracujących pod ziemią górników nie mówcie o przywilejach, mówcie o ciężkiej służbie, powinnościach i konsekwencjach – mówił w niedzielę w Katowicach do dziennikarzy, gdy pojawił się temat górniczych emerytur. Podkreślając rolę wielostronnej debaty mówil, że „dzisiaj nie czas wyprowadzać ludzi na ulice, na protesty". No i pytanie, czy tu Śląsk go posłucha? 20 tys. ludzi ze śląskich firm wzięło udział w referendach dotyczących przystąpienia do strajku generalnego w regionie. Większość pracowników zakładów hutniczych, koksowniczych czy kolejowych była za. Teraz głosuje przemysł zbrojeniowy i stalowy. A 17 grudnia w Katowicach związkowcy organizują przed urzędem wojewódzkim demonstrację. Jej uczestnicy będą się domagać od rządu ratowania miejsc pracy na Śląsku i jak najszybszych rozmów dotyczących tyskiej fabryki Fiata, która planuje zwolnienie 1,5 tys. ludzi. Czy także wtedy Janusz Piechociński będzie uspokajał, apelował i mediował? Jeśli tu uda mu się załagodzić sytuację, niewątpliwie zyska. Pytanie tylko, czy ma takie możliwości.