Co pewien czas chodzę do marmurowych oddziałów banków. Zwykle po to, by załatwić jakieś sprawy, czego nie da się zrobić ani przez Internet, ani przez telefon. Niemal zawsze pracownicy banku, poza spełnieniem mojej prośby, zaczynają przekonywać mnie do jakiejś inwestycji, czyli rozpoczynają proces sprzedażowy.
Na przełomie sierpnia i września 2007 roku i w kolejnych miesiącach byłem mocno zachęcany do zainwestowania w fundusze małych i średnich spółek. Grzecznie odmawiałem.
Mój znajomy nie miał aż tak silnej woli i uległ sugestiom. Sporo stracił. Na całe szczęście zainwestował tę część zasobów finansowych, jaką mógł roztrwonić w dowolny sposób bez zagrożenia swojej płynności finansowej.
Potem przyszła kolej na sugerowanie innych inwestycji. Zawsze argumentem – tak jak w przypadku funduszy małych i średnich spółek – było to, że w ostatnich 12 miesiącach zyski były niebagatelne, a na dodatek teraz jest okazja, bo właśnie staniało.
W listopadzie i grudniu tego roku pracownicy dwóch banków namawiali mnie na zainwestowanie w fundusze obligacji oraz w fundusz inwestujący w akcje tureckich firm.