Tradycyjnie o czymś zapominamy, albo czegoś nie dopatrzymy, albo o czymś po prostu nie wiemy i nie potrafimy tego wyegzekwować. Albo mamy w nosie i wciąż pracujemy byle jak czy najzwyczajniej czekamy, że sprawa jak poleży i dojrzeje, to się rozwiąże sama. To się na szczęście zmienia, ale w skali globalnej wciąż boleśnie zbyt powoli.

Irytuje to tym bardziej że jest niezależne od tego, kto rządzi. Wlokące się niemiłosiernie historie pomysłów na skuteczny system finansowania budowy dróg, ratowanie stoczni, prywatyzację, tworzenie narodowych czempionów. Inna sprawa, że niespecjalnie ktoś z decydentów chce się wychylać i coś wreszcie domknąć, bo polityczni następcy gorliwie dopilnują, by uczepić się najmniejszego pretekstu do demaskowania nadużyć – rzeczywistych czy urojonych.

Inwestycje budowy dróg, torów, magazynów, terminalu LNG. Wszystkie mają wspólny mianownik. Opóźnienia. W dużej mierze jest to efekt tego, że przy wyborze wykonawcy 100-proc. kryterium jest cena. Co z tego, że nierealna. Tym będziemy przecież zawracać sobie głowę później. A ad hoc można się pochwalić, ile to pieniędzy zostało w kasie, bo jest znacznie taniej niż przewidywał kosztorys zleceniodawcy (swoją drogą – nie sądzę, że zaniżany).

Potem dopłacamy do dodatkowego przetargu na tymczasowe utrzymanie kawałka autostrady do czasu wyboru kogoś, kto zechce ją skończyć. Tak przecież było przy budowie trasy Łódź – Warszawa, pardon: Stryków – Konotopa. Przecież nazwy największych węzłów autostradowych też nie mogą być pozbawione urzędniczej fantazji. No i jeszcze wlokące się w nieskończoność procedury odwoławcze. Mamy najbardziej od lat stabilny rząd. To bardzo dużo, ale – do diaska – tak po prostu powinno być. Tym bardziej jako obywatele i podatnicy oczekujemy więcej. Spróbujmy zacisnąć zęby i stwierdzić, że na bylejakość nas nie stać.