Liczą się twarde kryteria

W dotychczasowej debacie (toczonej m.in. na łamach „Rz") dotyczącej kwestii przystąpienia Polski do strefy euro jeden fakt wydaje się oczywisty dla obu jej stron: zwolenników i przeciwników szybkiego zdefiniowania, czy i kiedy powinniśmy przyjąć wspólną walutę.

Publikacja: 20.02.2013 00:44

Red

Tym faktem jest to, że Polska gospodarka nie jest dziś strukturalnie gotowa na wprowadzenie euro i najpierw wymaga radykalnych reform. Istotą niezbędnych przemian musi być przekształcenie gospodarki z opartej na niskich kosztach wytwarzania do takiej, która oparta jest na wiedzy i innowacyjności.

Zwolennicy określenia daty przyjęcia euro argumentują, że będzie to stanowić istotną motywację do przeprowadzenia niezbędnych zmian. Dla bezpiecznego funkcjonowania w strefie euro to nie reformy jako takie powinny być celem. Celem powinno być osiągnięcie określonego stanu polskiej gospodarki. Ta na pozór mało istotna różnica ma kluczowe znaczenie. Można bowiem reformować przez wiele lat bez znaczącego postępu (patrz reforma służby zdrowia).

Skoncentrowanie się na docelowym, pożądanym stanie, a nie reformach jako takich pozwala uniknąć problemu rozwadniania tego, co tak naprawdę trzeba zrobić. Postawienie bowiem sobie np. zadania „zliberalizowania usług" może ktoś uznać za wykonane, gdy otworzy się dostęp do kilkunastu, ktoś inny kilkudziesięciu, a jeszcze inny kilkuset zawodów (dla przypomnienia  w Polsce regulowanych jest ich ok. 380). W tej sytuacji uzależnienie wejścia do euro jedynie od „przeprowadzenia reform" pozostawi politykom otwartą furtkę do tego, by w wygodny dla siebie sposób „manipulować" tym, co trzeba i czego nie trzeba zrobić.

W efekcie z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że do czasu określonej z góry daty przyjęcia euro wprowadzone zostaną tylko te zmiany, które będą „wygodne", a pominięte zostaną te niepopularne społecznie. Tymczasem – jak pokazuje to dobitnie przykład niektórych krajów strefy euro – w przygotowaniach do przyjęcia wspólnej waluty nie można iść na kompromisy. Nie można przeprowadzić częściowych reform, nie można udawać, że coś tam się zrobiło. Za takie podejście płaci się bowiem wysoką cenę.

Powie ktoś – mając na myśli wymogi z Maastricht – że takie twarde kryteria już istnieją. To prawda, są to jednakże kryteria o charakterze nominalnym, a ostatni kryzys pokazał, że co najmniej równie ważne są kryteria weryfikujące strukturalną zdolność do funkcjonowania w obszarze jednolitej waluty. Kryteria w rodzaju:

• Maksymalnego poziomu strukturalnego bezrobocia (już w 1996 r. R.Dornbusch postulował, że dla krajów wchodzących do strefy euro stopa bezrobocia strukturalnego nie powinna przekraczać 6 proc.), które jest bardzo dobrym barometrem poziomu konkurencyjności gospodarki i elastyczności rynku pracy,

• i/lub określonego poziomu indeksu innowacyjności gospodarki (chociażby tego wyliczanego corocznie przez UE) – dziś indeks innowacyjności dla Polski kształtuje się na poziomie 58 proc. średniej dla strefy euro, kryterium do wejścia powinno być np. osiągnięcie 80 proc. średniej,

• i/lub określonego poziomu indeksu konkurencyjności (np. tego wyliczanego corocznie przez World Economic Forum) – dziś indeks ten kształtuje się dla Polski na poziomie 93 proc. średniej w strefie euro, kryterium powinno być na poziomie 100 proc. średniej (oznaczałoby to konieczność przeskoczenia 10-12 miejsc w górę rankingu). Istotną zaletą tego typu kryteriów jest ich obiektywność i niezależność – politycy nie są zaangażowani w proces ich wyliczania, mogą na nie jedynie wpływać poprzez działania, jakich dokonują.

Przyjęcie euro powinno być warunkowane spełnieniem określonych twardych kryteriów strukturalnych, i to one – a nie data wejścia – powinny być bodźcem skłaniającym do podejmowania działań przez tych, którzy zainteresowani są jak najszybszym wprowadzeniem wspólnej waluty. Zaczynanie od definiowania daty wejścia skończy się dużym prawdopodobieństwem przeprowadzenia jedynie namiastki niezbędnych zmian, narażając nasz kraj na podobne problemy do tych, jakich doświadczają dziś kraje Południa.

Andrzej Halesiak dyrektor w Biurze Analiz Banku Pekao, artykuł wyraża jego prywatne poglądy

Tym faktem jest to, że Polska gospodarka nie jest dziś strukturalnie gotowa na wprowadzenie euro i najpierw wymaga radykalnych reform. Istotą niezbędnych przemian musi być przekształcenie gospodarki z opartej na niskich kosztach wytwarzania do takiej, która oparta jest na wiedzy i innowacyjności.

Zwolennicy określenia daty przyjęcia euro argumentują, że będzie to stanowić istotną motywację do przeprowadzenia niezbędnych zmian. Dla bezpiecznego funkcjonowania w strefie euro to nie reformy jako takie powinny być celem. Celem powinno być osiągnięcie określonego stanu polskiej gospodarki. Ta na pozór mało istotna różnica ma kluczowe znaczenie. Można bowiem reformować przez wiele lat bez znaczącego postępu (patrz reforma służby zdrowia).

Pozostało 81% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację