W końcu 2008 roku dług Skarbu Państwa wynosił 570 mld złotych i w dwóch trzecich bony i obligacje posiadali inwestorzy krajowi. W końcu listopada 2012 roku (ostatnie dostępne dane, najnowsze będą w poniedziałek 4 marca) wynosił 801 mld i w ponad połowie instrumenty skarbowe znajdowały się w portfelach inwestorów zagranicznych. To uzależnienie od inwestorów zagranicznych prawdopodobnie nadal rośnie. Można sobie wyobrazić, co stałoby się, gdyby nagle zwątpili w polskie obligacje. Podtrzymanie przekonania, że Polska powoli i zygzakami, ale jednak zmierza do euro, w pewnym stopniu może stabilizować sytuację.
W pewnym stopniu, bo i tak trzeba liczyć się jeszcze z różnymi zaburzeniami i w strefie euro, i w Polsce. Część inwestorów na pewno kupowała obligacje, kiedy były relatywnie tanie (czyli miały wysoką rentowność) nie po to, żeby je trzymać, tylko żeby na nich zarobić. Jeszcze w końcu 2010 roku rentowność polskich obligacji wynosiła 6 procent, teraz jest poniżej około 4 proc. Czyli ceny wzrosły, inwestorzy zarobili, przynajmniej na papierze. Podobnie obniżyły się rentowności, czyli wzrosły ceny, obligacji denominowanych w euro i dolarach. Jednakże ostatnio zaczął się powolny ruch rentowności w górę (cen w dół), co oznacza, że niektórzy inwestorzy zdecydowali się je sprzedać i zainkasować zyski już nie na papierze, lecz w gotówce. Być może skłaniają ich do tego słabe wyniki budżetu w ubiegłym roku i w styczniu tego roku, a być może niepewność, jak polska gospodarka będzie się zachowywać w najbliższych latach, a to zadecyduje o stanie finansów publicznych.
Nie chodzi tylko o to, że jeśli rentowność rośnie, to rosną też wydatki na obsługę długu, już dziś sięgające 43 mld zł rocznie, czyli więcej niż wynoszą wydatki na kulturę, naukę, szkoły wyższe, policję i sądy razem wzięte. Wbrew optymistom sądzę, że kryzys europejski nie skończył się i możemy jeszcze nieźle oberwać odłamkami. Dlatego w gruncie rzeczy ważne jest nie samo wejście do strefy, tylko spełnianie kryteriów zapewniających stabilność finansów publicznych. Pouczający jest przykład Szwecji, która nie weszła do strefy, ale spełnia kryteria, a dodatkowo zredukowała dług publiczny do poniżej 40 procent. Koszt odsetek od długu wynosi tam zaledwie niespełna trzy procent wydatków budżetowych. W Polsce w tym roku koszty obsługi mają wynieść 13 procent wydatków budżetu państwa.
Minister Jacek Rostowski w czasie dyskusji w piątek zaproponował, by ustanowić dodatkowo wewnętrzne kryteria akcesji do strefy euro. Z doniesień oficjalnych i nieoficjalnych wynika, że mogłyby być nimi, według ministra finansów, np. znacznie niższy poziom długu publicznego, relatywnie niska stopa bezrobocia, czy wyższy rating Polski. Pomysł niegłupi, pod warunkiem, że kryteria będą sensowne, np. według prof. Stanisława Gomułki drugie i trzecie nie powinno być kryterium przed wejściem, tylko raczej skutkiem akcesji. Można sobie natomiast wyobrazić wewnętrzne „ kryteria" dotyczące elastyczności rynku pracy, czy regulacji rynków finansowych, które zapobiegłyby utracie konkurencyjności, czy bańkom na rynku nieruchomości, jak to się stało po przyjęciu wspólnej waluty na południu Europy czy w Irlandii. Ale przede wszystkim wewnętrzne kryteria musiałby być zakotwiczone formalnie, inaczej to gadanie psu na budę, jak nie ten, to następny rząd odpuści coś, co nie obowiązuje go według prawa.