W sobotę lider opozycji zapowiedział, że dochody najlepiej zarabiających powinny być wyżej opodatkowane, podobnie jak dochody sieci handlowych i banków, gdyż „nie mamy pieniędzy na nasze wspólne sprawy" a „system podatkowy jest niesprawiedliwy".
Najpierw PIT, czyli podatek od dochodów indywidualnych. Jarosław Kaczyński chciałby opodatkować dochody powyżej pół miliona złotych rocznie stawką, której nie podał, choć jak zaznaczył niższą niż 75 procent, bo to „byłoby nieracjonalne" (taką stawkę rząd próbował wprowadzić we Francji, ale uchylił ją trybunał konstytucyjny).
W 2011 roku (ostatnie dostępne dane) 521 tysięcy podatników rozliczało się w obecnym drugim przedziale, ich średni dochód zmniejszony o składki na ubezpieczenie społeczne wyniósł 139 tys. zł, a przeciętny podatek należny , po odliczeniu składek zdrowotnych, wyliczono na 21 432 złote. Z danych ministerstwa finansów wynika, że takich podatników jest nieco ponad 2 proc. wszystkich i dają ponad 23 procent wpływów z podatku dochodowego (11 mld z 47 mld). Załóżmy teraz, że indywidualnych podatników mających dochody powyżej pół miliona zł jest 10 tys. i średnio mają 720 tys. zł dochodu (60 tys. miesięcznie), a najwyższa stawka wynosi 50 procent. Ile można by z nich dodatkowo wycisnąć? 0,4 mld złotych. To mniej niż 1 procent podatku dochodowego i mniej niż 0,1 proc. wszystkich dochodów budżetu.
Teraz banki. Bankom i innym instytucjom finansowym (w sumie 2284 firmy) należny podatek dochodowy wyliczono na 5,2 mld zł w 2011 roku. Załóżmy, że płaciłyby nie według stawki 19 procent, lecz dwa razy wyższej 38 proc. Dodatkowy podatek przyniósłby 1,5 procenta wszystkich dochodów budżetu i ok.16 procent dochodów z podatku CIT. W praktyce z różnych powodów te wpływy byłyby niższe, ale zostawmy to na boku.
Z rachunków wynika zatem, że mówimy o istotnych pieniądzach, ale nie takich, które poprawiłyby w sposób radykalny sytuację budżetu. Bardzo dobrze zarabiających ludzi czy instytucji finansowych jest po prostu zbyt mało.