O dymisji ministra, w świetle fleszy i kamer, poinformował premier Donald Tusk. Przy okazji podkreślił, że dotychczasowego ministra skarbu ceni wysoko i darzy sympatią.

Czarne chmury nad głową Mikołaja Budzanowskiego zaczęły się zbierać już dwa tygodnie temu. Wówczas przedstawiciele polsko–rosyjskiej spółki podpisali memorandum z Gazpromem w sprawie budowy gazociągu Jamał II przez Polskę i na Słowację z pominięciem Ukrainy. Samo podpisanie memorandum nie oznacza, że inwestycja zostanie zrealizowana. Nie to jest więcej największym problemem, ale to, że minister nic o całej sprawie nie wiedział. A nawet bardziej to, że przez brak wiedzy o sprawie szefa resortu skarbu, na pytania dziennikarzy w tej sprawie nie potrafił odpowiedzieć też premier. Bo też nic nie wiedział. Wiedział, jak wynika z informacji „Rz" natomiast wicepremier Janusz Piechociński. Ale nie powiedział. On stanowiska nie stracił.

Muszę przyznać, że nie rozumiem podanego powodu odwołania ministra skarbu. Nadzoruje on kilkaset spółek, z tego kilkanaście jest strategicznych. Czasu na bieżące kontrolowanie ich działalności nie ma, chyba, że doba ministra jest dłuższa niż 24 godziny. Może co najwyżej poprosić prezesów by informowali go o sprawach najważniejszych. Tyle że wagę podpisania memorandum wszyscy, łącznie z władzami PGNiG (które jest jednym z udziałowców EuroPolGazu) bagatelizowali.

Opozycja zażądała głowy Ministra Skarbu i ją dostała.

Na całym zamieszaniu zyskał Gazprom, a przynajmniej jego udziałowcy. Informacje o dymisji szefa polskiego resortu skarbu i jej powodach podały rosyjskie media. Akcje Gazpromu, które ostatnio traciły na wartości, w odpowiedzi na doniesienia wzrosły o 0,8 proc.