Leszek Balcerowicz: Potrzebujemy strażników wolności

Wielkie pragnienie lepszego życia jest w Polsce powszechne, ale nie przekłada się automatycznie na popieranie rozwiązań, dzięki którym takie lepsze życie staje się możliwe – twierdzi były wicepremier i szef NBP

Publikacja: 29.04.2013 20:31

Leszek Balcerowicz

Leszek Balcerowicz

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski KS Krzysztof Skłodowski

Red

Nasze perspektywy jeszcze w 1988 r. były bardzo złe. Należę do tej zdecydowanej większości Polaków, dla których to, co się wydarzyło później, jest historycznym cudem. Rzadko się zdarza, aby kraj błyskawicznie stał się niepodległy, mógł kształtować swój ustrój, wybierać własne władze i ponosić odpowiedzialność za to, co się w nim dzieje.

To moje pierwsze spojrzenie na Polskę po 1988 r. Drugie to porównanie się z innymi, którzy startowali z socjalizmu do nowych rozwiązań. Jeżeli przyjmiemy taki punkt odniesienia, to możemy także z satysfakcją powiedzieć sobie, że tego czasu nie zmarnowaliśmy. Patrząc na przykład na wzrost gospodarczy w latach 1989 – 2007, dostrzegamy, że Polska w tym czasie wśród państw posocjalistycznych osiągnęła najwyższy przyrost – 77 procent PKB.

Tygrys środkowej Europy

Jeżeli popatrzymy na następny okres, czyli lata 2007 – 2012, to rzeczywiście należeliśmy do krajów, które najlepiej oparły się gospodarczym zawirowaniom przychodzącym z zewnątrz. Zwiększyliśmy PKB o 16 proc. Z Chinami nie mogliśmy się porównywać, ale należeliśmy do czołówki.

Te dwa historyczne punkty odniesienia powinny skłaniać do przekonania, że po 1989 roku coś wielkiego się nam udało. Warto jednak pamiętać, że niektóre kraje, które już wcześniej były od nas bogatsze, w tym okresie rozwijały się szybciej niż my. My nie byliśmy prawdziwym światowym gospodarczym tygrysem, a tygrysem środkowoeuropejskim.

W latach 1989–2007 szybciej od Polski rozwijała się np. Irlandia, zanim wpadła w nadmierny boom, a potem w załamanie. Była bogatsza od nas już na starcie i stała się jeszcze bogatsza. Szybciej od nas rozwijało się też np. Chile. Nie wspominam tu o krajach, które są azjatyckimi tygrysami, takimi jak Chiny czy Korea Południowa.

Z drugiej jednak strony nie wszystkie szanse zostały wykorzystane, albowiem nie wszystkie potrzebne reformy zostały przeprowadzone. Z osobistego doświadczenia przypominam sobie lata 1997–2000, gdy w Polsce było jasne, że narasta wyż demograficzny. Mógł się on przerodzić w większe zatrudnienie albo stać się problemem dla młodych ludzi. Aby wykorzystać tę szansę wymagana była m.in. nowelizacja Kodeksu pracy – i o to walczyłem. Niestety, nie udało się jej przeprowadzić przez Sejm. W rezultacie ten potencjalny atut przerodził się w bezrobocie. Było i jest więcej takich przykładów.

Proszę zauważyć, że dziedziny naszego życia, na których się skupia największa krytyka, to te, w których najmniej się zmieniło. Na przykład wymiar sprawiedliwości. Ile niesprawiedliwości jest nadal w polskim wymiarze sprawiedliwości? Ile mamy drastycznych przykładów ścigania ludzi bez należytych dowodów przez niektórych prokuratorów? Ile mamy niesłusznie skazanych?

Porażki w demokracji

Z całą pewnością to nie nadmierne reformy, lecz ich brak jest przyczyną niskiego poziomu praworządności w Polsce. Bardzo się cieszę, że ten problem jest podejmowany w polskich mediach, również przez „Rzeczpospolitą“. Zachęcam Państwa do obejrzenia wybitnego i poruszającego filmu „Układ zamknięty“. On wzbudza emocje, bo pokazuje, co oznacza niesprawiedliwość. Jest więcej takich dziedzin, w których jest niedobrze, bo niewiele się zmieniło.

Za porażkami w demokracji kryją się trzy przyczyny. Na pierwszym poziomie są to złe rozwiązania, które często są dziełem władz publicznych. Generalnie jest tak, że jeśli gdzieś dominują złe rozwiązania, to przyczyną takiej sytuacji nie jest to, że nie wiadomo, jakie pomysły są lepsze, ale to, że lepsze rozwiązania się nie przebiły. Za mało było społecznego nacisku, by lepsze rozwiązania wyparły gorsze.

To doprowadza nas do drugiego poziomu przyczyn – do polityki. To od jej kształtu zależy np. polityka gospodarcza czy edukacyjna. Na przykład Grecy sami głosowali za katastrofą gospodarczą. Włosi głosowali natomiast za stagnacją. W ten sposób docieramy do tezy, że za złymi rozwiązaniami, czy to w gospodarce, czy w prawie, kryje się zła polityka. A za tą złą polityką kryje się zły rozkład nacisków na polityków. I to jest trzecia, najgłębsza z przyczyn.

W każdym społeczeństwie, czy to w USA, we Francji, w Niemczech, czy w Polsce, są grupy roszczeniowe, które dla własnych korzyści dążą do rozrostu państwa – czy to przez zwiększanie wydatków (finansowanych z podatków lub długu publicznego), czy przez nadmiar przepisów. Takie etatystyczne naciski wywierają także grupy ideologiczne. Są ludzie, którzy wielbią rozległą władzę polityczną. Są też skrajni ekolodzy, którzy uważają, że zahamowanie wzrostu gospodarczego jest niską ceną za powstrzymanie globalnego ocieplenia.

Rola opozycji

W polityce jest jak w fizyce – o kierunku decyduje wypadkowa sił. Jeżeli kraj odchyla się w kierunku włoskim czy greckim, to dlatego, że jest w nim za mało sił przeciwstawiających się siłom roszczeniowych. U nas prawie wszyscy werbalnie wielbią wolność, ale mało kto jest strażnikiem tej wolności – a więc mało kto przeciwdziała rozrostowi państwa. Mówimy dziś o deregulacji, zapominając, że jest to usuwanie wcześniej uchwalonego złego prawa. A skąd się wzięło takie prawo? Z tego, że za mało było strażników wolności wśród obywateli.

Jeżeli mówię o polityce, to nie mam na myśli tylko tych, którzy w danej chwili rządzą. To byłoby fatalne zawężenie horyzontu. Obserwując politykę z pozycji obywateli, trzeba patrzeć i na rządzących, i na opozycję. Chcę mocno podkreślić, że nie wolno ulegać jednemu z powiedzeń, które kursuje wśród polskich polityków jako obiegowa prawda, ale jest obiegową głupotą – a mianowicie, że zbójeckim prawem opozycji jest blokowanie wszystkiego, co robi rząd.

W Polsce w praktyce bywa jeszcze gorzej. Opozycja próbuje zwykle blokować wszelkie sensowne posunięcia rządu, a popiera szkodliwe. Jako przykład tego drugiego mogę wskazać (przynajmniej tak to teraz wygląda) dołączanie opozycji do kampanii nienawiści wobec funduszy emerytalnych. Dla niektórych jedynym powodem tej nienawiści jest to, że są prywatne, a więc nie są państwowe.

Trzeba pamiętać, że ta polska norma w tej dziedzinie nie jest normą uniwersalną. Podam dwa przykłady ze świata. Dlaczego Niemcy są obecnie najzdrowszą dużą gospodarką Europy? Przecież dziesięć lat temu ich gospodarka była chora, prawie jak gospodarka włoska dzisiaj. Dziesięć lat temu socjaldemokracja, czyli lewica, przeprowadziła głębokie wolnorynkowe reformy, w tym liberalizację rynku pracy. A opozycja popierała te reformy. Co więcej, opozycja krytykowała kanclerza Schrödera, że robi za mało, by wyrwać Niemcy z problemów.

Innym przykładem były rządy Tony'ego Blaira po odsunięciu Margaret Thatcher od władzy w Wielkiej Brytanii. Czy przestawił on zwrotnicę? Czy potępił poprzednią działalność? Nie. Partia Pracy pod wodzą Blaira podtrzymała główne rozwiązania wprowadzone przedtem przez swoją konkurentkę. Agresywne związki zawodowe nie wróciły do władzy politycznej w Wielkiej Brytanii, co było tam normą jeszcze w latach siedemdziesiątych.

Jeżeli więc mówimy o polityce i podejściu do polityki w Polsce, to radzę odrzucić tę obiegową głupotę, że zbójeckim prawem opozycji jest zawsze oponować przeciwko rozwiązaniom proponowanym przez rząd, a zwłaszcza przeciw rozwiązaniom sensownym.

Trwałe spowolnienie

Polska nie zmarnowała lat po 1989 r., choć mogliśmy zrobić więcej. Udało się nam przejść z sytuacji 1989 r., gdy nasz dochód narodowy na głowę mieszkańca wynosił poniżej 30 proc. tego co w Niemczech i dojść do ponad 50 proc. tego dochodu. Pytanie, które prawie w ogóle nie istnieje w polskiej polityce, a jest pytaniem o znaczeniu narodowym, brzmi: czy dopuścimy do tego, że ugrzęźniemy na poziomie 50 proc. dochodu w Niemczech? To nam niestety grozi. Za tą liczbą kryją się niesłychanie ważne sprawy.
Polsce grozi trwałe spowolnienie rozwoju. Nie mówię o tym roku – bo tegoroczne spowolnienie jest rzeczą normalną (choć przykrą). Mówię o grożącym Polsce trwałym spowolnieniu. Jeśli stałoby się ono faktem, to utrzymywałyby się silne bodźce do emigracji młodych ludzi w poszukiwaniu pracy za granicą.

Pozycja Polski w świecie zależy w ogromnym stopniu od dynamiki naszej gospodarki. Wielu ludzi w Polsce chce po prostu lepszego życia, definiowanego nie w kategorii sloganów, a konkretów. Ludzie, którzy nie mają mieszkania, chcą mieć mieszkanie. Nie chcą dojeżdżać trzy godzin dziennie do pracy, jak to robi wielu pracowitych ludzi z małych miejscowości. Jak nie mają samochodu, to chcą mieć samochód itp.

To wielkie pragnienie lepszego życia jest powszechne, ale nie przekłada się automatycznie na popieranie rozwiązań, dzięki którym takie lepsze życie staje się możliwe. Tu jest ogromna rola mediów i liderów opinii, aby wyjaśniać, jakie rozwiązania w kraju są niezbędne, aby owe wielkie pragnienie mogło być realizowane.

Chcę powiedzieć, z czego wywodzę swoją ostrzegawczą prognozę dotyczącą spowolnienia gospodarki. Otóż wszystkie siły, od których zależy tempo długofalowego wzrostu, w dostrzegalnej przyszłości w Polsce albo utrzymają się w słabej kondycji, albo będą słabnąć. Nie znam żadnego materiału – ani rządowego, ani opozycyjnego – w którym niebezpieczeństwo to byłoby rozpatrywane i w którym wyciągano by wnioski, co trzeba zrobić, aby scenariusz trwałego spowolnienia polskiej gospodarki z ogromnymi skutkami społecznymi się nie zrealizował.

Złe prawo pod publiczkę

Po pierwsze: mamy starzejącą się ludność. Ważnym i odważnym ruchem ze strony rządu było podniesienie wieku emerytalnego, choć osobiście ubolewam, że okres przejściowy w przypadku kobiet wynosi 30 lat. Nawet jednak przy tym ruchu, do roku 2020 ubędzie nam z szeregów ludzi w wieku produkcyjnym, co najmniej milion osób.
Na szczęście mamy „rezerwy”: niskie zatrudnienie ludzi młodych oraz wśród osób z innych roczników. Przeciętny wskaźnik zatrudnienia w Polsce jest o kilkanaście punktów procentowych niższy niż w czołowych krajach Unii, możemy go więc podwyższyć. Mamy się więc od kogo uczyć. Tyle że nie ma żadnej dyskusji na ten temat. A zwłoka nie przyniesie nam rozwiązań.

Po drugie: tym, co wyróżnia Polskę, nawet wśród krajów naszego regionu, jest niska stopa inwestycji – w granicach 20 procent PKB. Mniej niż w krajach ościennych, nie mówiąc już o tygrysach gospodarczych, gdzie jest to 30 proc. czy 40 proc. w Chinach (choć nie zalecam w tej sprawie chińskich rozwiązań).

Z tak niską stopą inwestycji Polska nigdy nie będzie się szybko rozwijać. Jeżeli inwestorzy prywatni mało inwestują, to nie dlatego, że tego nie lubią, ale dlatego, że spodziewana stopa zwrotu w wielu dziedzinach jest za niska. Ta niska stopa jest tworzona przez otoczenie, które jest dziełem polityków, działających pod różnymi naciskami.

Jest w Polsce mnóstwo przepisów, które zniechęcają prywatnych inwestorów do inwestowania. Trzeba się domagać ich zniesienia. Złe prawo jest natomiast często tworzone pod publiczkę, bez analiz albo pod wpływem odcinkowych grup nacisku. Będzie ono nadal tworzone, jeżeli w Polsce będziemy mieli ciągle tak mało jak do tej pory strażników wolności – czyli ludzi pilnujących tych, którzy są odpowiedzialni za tworzenie prawa. Jeśli chcemy uniknąć trwałego spowolnienia gospodarczego, Polsce potrzebna jest o wiele silniejsza społeczna grupa nacisku – nie tych, którzy naciskają na państwo, aby dało więcej, ale tych, którzy naciskają, aby państwo rozdawało mniej pieniędzy i tworzyło mniej złych przepisów.

Trzecim czynnikiem (który na dłuższą metę jest najważniejszy) jest tempo, w jakim rośnie ogólna efektywność pracy i kapitału. Dotąd było to główne źródło naszego sukcesu. Jednak w ostatnich latach efektywność nie wzrasta już tak szybko.

Nie tylko politycy

Podsumowując powyższe fakty, uzyskujemy taką oto perspektywę: przy dotychczasowym stopniu zreformowania państwa i gospodarki grozi nam spadek liczby pracujących, utrzymanie niskiej stopy inwestycji i wolniejsze tempo poprawy efektywności. Jeżeli nie będziemy poprzez reformy temu wszystkiemu przeciwdziałać, Polska wyjdzie wprawdzie z obecnego dołka, ale nie dojdzie do poprzedniego długofalowego tempa wzrostu. Dojdziemy do poziomu, na którym bogatsze od nas kraje będziemy doganiali w bardzo wolnym tempie – jeśli w ogóle będziemy je doganiali.

To się nie musi zdarzyć. W odniesieniu do każdej z wymienionych złych tendencji są rozwiązania, które jednak jak na razie nie są przedmiotem debaty politycznej. Trzeba o nich dyskutować. Można i należy powiedzieć, jakie konkretne działania są w stanie zneutralizować skutki starzenia się społeczeństwa, jakie przeszkody trzeba usunąć w Polsce, aby bardziej opłacało się prywatnemu kapitałowi inwestować, i co trzeba zrobić m.in. w polskiej edukacji, i w sektorach, gdzie jest za mało konkurencji, by było więcej innowacji.

Takiego programu można oczekiwać od tych, którzy rządzą, i także od tych, którzy są w opozycji. Nie można jednak poprzestawać na tym, że scedujemy odpowiedzialność za Polskę na polityków. Społeczeństwa obywatelskiego powinno być zdecydowanie więcej. Tylko wtedy na czas podjęte zostaną kroki, dzięki którym będziemy mieli szanse na kontynuację historycznego marszu ku poziomowi życia Zachodu.

Tekst jest autoryzowanym zapisem przemówienia wygłoszonego podczas gali Orłów „Rzeczpospolitej” 23 kwietnia 2013 roku

Nasze perspektywy jeszcze w 1988 r. były bardzo złe. Należę do tej zdecydowanej większości Polaków, dla których to, co się wydarzyło później, jest historycznym cudem. Rzadko się zdarza, aby kraj błyskawicznie stał się niepodległy, mógł kształtować swój ustrój, wybierać własne władze i ponosić odpowiedzialność za to, co się w nim dzieje.

To moje pierwsze spojrzenie na Polskę po 1988 r. Drugie to porównanie się z innymi, którzy startowali z socjalizmu do nowych rozwiązań. Jeżeli przyjmiemy taki punkt odniesienia, to możemy także z satysfakcją powiedzieć sobie, że tego czasu nie zmarnowaliśmy. Patrząc na przykład na wzrost gospodarczy w latach 1989 – 2007, dostrzegamy, że Polska w tym czasie wśród państw posocjalistycznych osiągnęła najwyższy przyrost – 77 procent PKB.

Pozostało 94% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację