Producenci i dystrybutorzy energii elektrycznej w poprzednich latach zawsze narzekali, że ceny dla klientów indywidualnych są zbyt niskie i w zasadzie muszą dokładać do tego interesu. Ponieważ cenniki dla tej grupy wciąż zatwierdza Urząd Regulacji Energetyki, pola do manewru nie było, a klienci mieli przynajmniej poczucie, że chroni ich to przed podwyżkami cen prądu.

Jednak teraz sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Ceny dla odbiorców przemysłowych systematycznie spadają i są dzisiaj na poziomie sprzed kilku lat. Co więcej, nie zanosi się na zmianę i firmy spodziewają się ich dalszego spadku. To efekt choćby większej konkurencji, jak i coraz popularniejszych zakupów poprzez giełdę, jak i łączenia się klientów z tej kategorii w grupy, co umożliwia im obniżenie cen. Pojawia się również coraz więcej tzw. zielonej energii, choćby produkowanej przez coraz większą liczbę elektrowni wiatrowych, jakie budowane są w Polsce.

Dlatego teraz statystyczny Kowalski nagle stał się dla energetyki cennym klientem. To na nim firmy chcą bowiem zarobić ekstrapieniądze przy utrzymaniu obecnego poziomu cen. Trudno oczekiwać, żeby we właśnie zgłaszanych do URE taryfach firmy zadeklarowały spadek cen, skoro nie ma takiej potrzeby.

Gdyby ceny energii elektrycznej dla klientów indywidualnych zostały ostatecznie uwolnione, dopiero doszłoby do realnej konkurencji między dostawcami o ich rachunki. Dziś na zmianę dostawcy decyduje się znikoma grupa, ponieważ motywacja do takiego kroku także jest niewielka. Oczywiście może się zdarzyć, że po uwolnieniu cen okresowo mogłyby one również rosnąć. Jednak przynajmniej byłaby także opcja ich spadku, na co w obecnej sytuacji szanse są raczej znikome.