Nie będę pisał o wspaniałych zabytkach ani o palince, czyli tutejszym bimbrze, który przenosi człowieka w inny wymiar i świetnie leczy grypę, ani o wspaniałych widokach w Karpatach, gdy leżąc na dywanie z krokusów w krótkich spodenkach, obserwuję zaśnieżone szczyty. Nie będę pisał o drewnianych kościółkach z XIV wieku, o unikalnych pięknie malowanych klasztorach, na których czas odcisnął piętno w postaci graffiti z XVIII i XIX wieku. Gdy czyta się napis – byłem tu Jan Kowalski – i data sprzed 150 lat, to człowiek ma mieszane uczucia, że czas stanął w miejscu, oraz że nasi wandale byli w każdym stuleciu.

Ten tekst ma być przede wszystkim o rumuńskiej przedsiębiorczości, z którą zetknąłem się podczas pobytu. Po pierwsze, Wi-Fi było wszędzie i za darmo. Samochód wynająłem bardzo tanio przez Internet, na dzień przed przyjazdem zadzwonił do mnie przedstawiciel firmy, upewnił się, czy wszystko jest w porządku, i podał wskazówki, jak do nich trafić. Dostaliśmy nowiutkie chevrolety aveo. W hotelach i kwaterach wszędzie bardzo czysto i jak na nasze warunki bardzo tanio. W Gura Humorului, miejscowości, z której robi się wypady do malowanych klasztorów, spaliśmy w agroturystyce pod nazwą La Roata. Co wieczór serwują inną nalewkę domowej roboty, pyszne domowe jedzenie, świetna lokalizacja, własna menażeria,  tylko kogut ma za dużo testosteronu i zaczyna arię o szóstej. Ale serwis super. Po przejechaniu na druga stronę gór też śpimy w agroturystyce, po obowiązkowej lampce palinki na powitanie bariery językowe znikają. Widać, że sala jadalna była kiedyś stodołą, teraz mamy wokoło kakofonię dźwięków: muu, koko, mee, hau, kwa... Na razie nie słyszałem koguta.

W Maramuresz, po przejechaniu przez góry, zauważam coś dziwnego. Wioski wyglądają raczej na ubogie, ale w wielu domach stoją zaparkowane SUV-y, audi, bmw, a nawet porsche. W miejscowym pensjonacie zamawiamy pstrągi, mają własny akwen, w którym je łowią, podali po dwa pstrągi na porcję i oczywiście polentę. W cenie zakąski w Warszawie.

Biznes się kręci. Uważny obserwator zauważy, że w wielu miejscowościach widać upadłe zakłady, których wybite okna i powalone ściany przypominają o minionym ustroju. Ale najbardziej przypomina o tym droga numer 18, z Bukowiny do Maramureszu. To jak gra komputerowa, tylko w realu. Asfaltowa droga, gdzie dziur jest więcej niż miejsc bez dziur. Zadanie polega na przejechaniu przez góry tak, żeby nie urwać koła. Przejechałem pół świata i takiej drogi nie widziałem nigdzie. Jak widać, indywidualna przedsiębiorczość w Rumunii kwitnie. Natomiast gorzej z kapitałem społecznym, czyli inwestycjami dla dobra wspólnego. Ale znamy to bardzo dobrze z naszego podwórka.

Autor jest profesorem i rektorem Akademii Finansów i Biznesu Vistula w Warszawie