Rz: Po raz drugi został pan analitykiem makroekonomicznym roku w naszym konkursie. Pierwszy raz, prognozując, co się wydarzy w 2009 r., teraz w 2012 r. Wygląda na to, że jest pan specjalistą od kryzysów.
Janusz Jankowiak:
Czy ja wiem? Rzeczywiście jestem przeważnie po dolnej stronie rynkowej zgody. Ale kryzys trwa już ładnych parę lat, więc powinienem w zasadzie wygrywać wszystkie edycje. A tak nie było, bo – poza rokiem 2009 – jeszcze do 2011 r. całkiem nieźle trzymała się gospodarka niemiecka. I to mnie – jako kryzysowego guru – wykończyło. Złe założenia egzogeniczne. I po herbacie.
Ubiegły rok nie był łatwy dla analityków. Prognozy często były nietrafne. Pana też zaskoczyła głębokość spowolnienia?
Zdecydowanie nie. Mieliśmy procykliczną politykę makro – dostosowanie fiskalne rzędu 1 proc. PKB (na szczęście nie 2 proc., jak chciał minister finansów, bo wtedy mielibyśmy tu Meksyk), błędną ocenę bilansu ryzyka przez RPP – i do tego procykliczną politykę KNF ograniczającą finansowanie bankowe. Jeśli dołożyć do tego słaby fundusz płac, to dochody rozporządzalne ogółem podtrzymywała w zasadzie tylko hojna indeksacja funduszu emerytalno-rentowego. Z tej mąki – przy takim otoczeniu zewnętrznym, które wpędziło w końcu w zadyszkę nawet gospodarkę niemiecką – nie mogło być chleba.