Już od kilku lat branża ma wysokie zyski, a obecny wskaźnik zwrotu z kapitału jest w całym sektorze finansowym na poziomie zbliżonym do zajmujących się podobną działalnością TFI. Fakt, że największe PTE stały się maszynką do zarabiania pieniędzy dla ich właścicieli, jest oczywiście jednym z ważnych argumentów w debacie o przyszłości systemu emerytalnego w Polsce. Jest to – jak łatwo się domyślić – argument przeciwników kapitałowego filaru, z których najzagorzalsi posuwają się nawet do wyrażania opinii, że cała reforma emerytalna została zrobiona wyłącznie po to, żeby zagraniczne instytucje finansowe mogły zarobić na Polakach.

Oczywiście w tej dyskusji wiele „drobiazgów", które nie pasują do koncepcji uczestników, umyka uwadze. Dlatego warto np. przypomnieć, że po pierwsze biznes emerytalny wymagał na początek zaangażowania ogromnych środków i czekania przez wiele lat, aż pojawią się zyski, a po drugie, że państwo dość późno przypomniało sobie, że na pewnym etapie jego rozwoju trzeba zmienić zasady działania.

Niektóre zmiany wprowadzono, obniżono np. w 2004 i 2010 r. opłatę pobieraną od składek klientów. I chwała politykom i urzędnikom za to, że upomnieli się o interesy klientów OFE. Tylko dlaczego kiedy zakazano akwizycji, nie wzięto pod uwagę, że spowoduje to ogromny spadek kosztów PTE i cięcie opłat mogłoby być jeszcze głębsze? Jak widać z publikowanych przez „Rz" wyników finansowych towarzystw, mimo łącznego obniżenia przychodów z opłaty od składki o połowę, łączny zysk branży zwiększył się o 16 proc. Jest więc pole do dalszego obniżania kosztów funkcjonowania systemu. Ale mam wrażenie, że inicjatorom dyskusji o efektywności OFE wcale nie chodzi o jej poprawę, tylko po prostu o skok na kasę.