Trzeba też pamiętać, że obecna sytuacja to także konsekwencja ustawy, która unieważniła tzw. stare plany z początkiem 2004 roku. Stworzenie nowego planu to procedura czaso- i kosztochłonna. Dlatego też gminy powoli porządkują ład przestrzenny.
Z drugiej strony brak planów pozwala na manipulowanie przestrzenią. W jednym z podwarszawskich miast widziałam kilkupiętrowy blok rosnący tuż przy ścianie domu jednorodzinnego. Urzędnicy powołali się na zasadę dobrego sąsiedztwa, bo podobne bloki stały na sąsiednim osiedlu. Gdyby istniał plan, taka inwestycja nie miałaby szans.
Plany miejscowe mają dokładnie opisywać to, co można budować na danym terenie, z podaniem informacji o nachyleniu dachu i kolorze elewacji. Gdy plan istnieje, obok hal przemysłowych nie powinny powstawać osiedla mieszkaniowe, a obok zabudowy willowej – punktowce. Brak przepisów określających, gdzie i co można budować, to wymarzona sytuacja do rozwoju korupcji albo stagnacji. W takiej sytuacji w dużej mierze to urzędnik decyduje, co można zbudować na danej działce.
Jeśli będzie przychylny deweloperowi, może się narazić na oskarżenia – zasadne albo całkiem bezzasadne – o korupcję. Brak planów przyczynia się też do wydłużenia procedur wydawania decyzji.
Które miasta najlepiej planują?
Wzorem do naśladowania może być Gdańsk. W 2011 roku miasto było pokryte planami w 64,3 proc. Znacznie gorzej sytuacja wygląda w Łodzi. Do grona miast, gdzie planowanie nie jest specjalnie zaawansowane, zaliczyć można także Kielce i Rzeszów.