Prawdopodobieństwo, że obcokrajowiec zapytany z czym kojarzy mu się Polska, wymieni wódkę jest całkiem spore. Nasz flagowy trunek, na produkcji którego znamy się od wieków i który wytwarzanym najdłużej w Europie (Rosjanie mogą się nie zgodzić) cieszy się sporym uznaniem zagranicą. Cóż z tego, jeżeli za pozytywnymi skojarzeniami płynie co najwyżej strumyk, a nie rzeka pieniędzy.
Rocznie Polacy wydają na wódki – i to tylko w sklepach i sieciach handlowych – niemal 10 mld zł. Wartość jej sprzedaży zagranicznej zbliża się natomiast zaledwie do 120 mln euro, czyli około 500 mln zł. Natomiast w całym unijnym eksporcie napojów spirytusowych udziały naszych wódek – których produkujemy najwięcej we Wspólnocie - nie przekraczają nawet 2 proc.
Jeden z przedstawicieli branży powiedział mi kiedyś trafne zdanie: Polacy znają się na produkcji wódki, a nie potrafią przekuć tego na sukces. Dlaczego tak się dzieje? Wina leży zarówno po stronie producentów (choć branża spirytusowa nie jest wyjątkiem). Firmy nie potrafią się porozumieć w sprawie wspólnej promocji, bardziej koncentrując się na własnych interesach, a bywało że i na wyniszczającej wojnie cenowej.
Niewiele robi też rząd. Przykładem podejścia do polskiej wódki jest chociażby batalia o definicję wódki w UE, która rozegrała się kilka lat temu. Mogliśmy wówczas wywalczyć, aby w cała Unia za wódkę uznawała tylko tradycyjny, typowy dla nas trunek ze zbóż i ziemniaków. Szanse na to jednak nasi urzędnicy i politycy przespali, bo batalię zaczęli za późno. W UE można więc nazywać wódką nawet alkohol ze skórki od banana. Na osłodę porażki pozostało nam zastrzeżenie znaku i definicji polskiej wódki.
Trudno oczekiwać od naszych polityków, że będą dumni z wódki, tak jak Francuzi z koniaku czy Szkoci z whisky, skoro w całym społeczeństwie czysta kojarzy się zazwyczaj nie z dobrym produktem, ale z alkoholizmem, a co najmniej z byciem na rauszu. Pamiętam jedno z wydań telewizyjnego programu informacyjnego, w którym temat bynajmniej nie alkoholizmu, a samej wódki, został zilustrowany pijanym rowerzystą, który nie miał siły utrzymać się w pionie.