Nic nie zapowiada wprawdzie dramatycznego pogorszenia sytuacji, ale niestety nie widać też oznak poprawy. Przyznaje to nawet rząd, prognozując na obecny i przyszły rok bezrobocie na poziomie 14 proc. Około 2 mln Polaków pozostanie, nie z własnej woli, bez pracy. Z perspektywy otwartych granic to bardzo niebezpieczne. Wielu z nich może wybrać dla siebie inną zieloną wyspę.
Ten i przyszły rok potwierdzi zatem to, o czym się przekonywaliśmy właściwie w całym okresie transformacji. Jeśli w Polsce wzrost gospodarczy nie przekracza 4–5 proc. (w przyszłym ma wynieść 2,5 proc.), nie powstają nowe miejsca pracy. Od czterech lat bezrobocie utrzymuje się na wysokim, przekraczającym 11,5 proc. poziomie. Także najnowsze, opisywane dzisiaj przez „Rzeczpospolitą" badania rynku pracy NBP, wskazują na zastój w tworzeniu nowych etatów. Jeśli firmy szukają pracowników, to raczej z powodu naturalnych odejść niż ze względu na rozwój.
Ekonomiści nie od dzisiaj alarmują, że rozwijamy się poniżej potencjału, a nasze proste zasoby wzrostu w postaci intensywnego rozwoju rynku wewnętrznego, taniej siły roboczej, wyprzedaży majątku czy premii za start z niskiego pułapu są na wyczerpaniu. Musimy znaleźć nowe bodźce rozwoju. Nie możemy, jak to określa prof. Jerzy Hausner w swoim najnowszym raporcie o barierach naszego wzrostu, być „mistrzami przykręcania śrubek". Innowacyjność, uprzemysłowienie, rozwój własnych marek, ekspansja rodzimych firm, wsparcie przedsiębiorczości, zmiana paradygmatu z państwa opresyjnego na przyjazne firmom. Tylko myślenie takimi kategoriami da nam rozwój i poprawi naszą sytuację, także na rynku pracy.