Będzie to test na optymizm amerykańskich konsumentów i wiarę w trwałość ciągle rachitycznego ożywienia największej gospodarki. Chociaż z interpretacją danych będzie pewien problem.
Ostatnim rokiem, w którym obniżyły się przeciętne wyprzedażowe wydatki, był rok 2009; bez wątpienia był to rok kryzysowy. W następnych latach zarówno liczba kupujących, jak i całkowite oraz przeciętne kwoty przeznaczone na zakupy dynamicznie rosły (w 2012 r. wydano aż o 15 proc. więcej niż rok wcześniej). Być może zatem dane trzeba czytać a rebours, zakładając, że jak jest kiepsko, to Amerykanie więcej wydają na promocjach, a skoro wydali mniej, to uważają, że już jest lepiej.
My tego zmartwienia nie mamy, bo w przeciwieństwie do walentynek i Halloween w nasz kalendarz jeszcze nie włączyliśmy dnia wyprzedaży. Nie oznacza to, że nie nastąpiły żadne zmiany w obyczajach handlowo-zakupowych. Już od wielu lat okres przedświąteczny rozpoczyna się pod koniec listopada i trwa cały miesiąc. I w naszym przypadku to, ile w tym okresie wydajemy, chyba lepiej oddaje nastroje konsumenckie. Grudniowa sprzedaż niemal zawsze w Polsce była wyższa niż rok wcześniej.Od tej reguły był tylko jeden wyjątek – rok zeszły (spadek rok do roku o 3,6 proc.). I rzeczywiście, wtedy znajdowaliśmy się chyba w największym dołku. W tym roku wzrost konsumpcji wyraźnie przyśpieszył i od sierpnia kształtuje się na niezłym czteroprocentowym poziomie.
Z danymi historycznymi korespondują przewidywania firmy Deloitte. Prognozuje ona, że przeciętne wydatki na święta wzrosną o 5 proc. (do 267 euro, czyli 1126 zł). Autorzy badania, którzy nieco się sparzyli na swojej prognozie w ubiegłym roku, zastrzegają co prawda, że „Polacy zawsze swoje przyszłe wydatki przestrzeliwują".
Mam jednak nadzieję, że tym razem przewidywania się sprawdzą. Listopadowy wskaźnik koniunktury konsumenckiej (BWUK) jest aż o 7,1 proc. wyższy niż przed rokiem. Wprawdzie szczegółowe dane wskazują na lekkie pogorszenie samooceny sytuacji finansowej gospodarstw domowych oraz mniej optymistyczne zapowiedzi dotyczące przyszłych zakupów, ale za to bardzo wyraźnie poprawiły się oceny dotyczące zarówno obecnej, jak i przyszłej sytuacji ekonomicznej kraju. Interpretuję to w ten sposób, że wprawdzie przeciętnemu Kowalskiemu jeszcze nie drgnęło, ale jest przekonany, że wszystko zmierza ku lepszemu i on też skorzysta z owoców wzrostu.