To wart miliardy złotych przetarg na zestawy rakietowe średniego zasięgu. Na razie trwa tzw. dialog techniczny, czyli wstępne rozpoznanie możliwości współpracy z dostawcami.
Francuzi z konsorcjum MBDA i Thalesa stają ramię w ramię z Polskim Holdingiem Obronnym. Obiecują krajowym firmom transfer technologii i 50-procentowy udział w dostawach. Amerykanie z Raytheona, produkującego słynne zestawy Patriot, odpowiadają obietnicą transferu technologii i stworzenia tysięcy miejsc pracy. Dosładzają, bo wiedzą, że dobrze pamiętamy marne efekty offsetu za kupione od USA myśliwce F-16. W tle jest jeszcze dwóch oferentów: amerykańsko-niemiecko-włoski MEADS International oraz izraelska agencja Sibat, których oferty nie zostały jeszcze ujawnione.
Kogokolwiek byśmy wybrali, możemy kupić nie tylko sprzęt, dzięki któremu wojsko polskie zapewni nam bezpieczeństwo. Mamy niepowtarzalną okazję budowy nie jednej tarczy, ale dwóch: obok rakietowej także czegoś na kształt przemysłowej tarczy obronnej.
Trzeba naprawdę mocno włączyć polskie firmy w łańcuch dostaw producentów rakiet. Trzeba tak wszczepić je do krwiobiegu zagranicznych koncernów, by jakiekolwiek zagrożenie militarne dla Polski stało się realną groźbą dla interesu tych kluczowych dla swoich rządów firm. Krótko mówiąc, by armie NATO broniły Polski nie tylko dlatego, że takie są zobowiązania sojusznicze, ale także dlatego, że tutaj znajdzie się kluczowy dla nich przemysł zbrojeniowy.
To oczywiście może ograniczyć grupę oferentów, ale takich efektów powinniśmy oczekiwać od polskich negocjatorów. Mają do wydania niebagatelną kwotę. Niech kupią za to nie jedną tarczę, ale dwie.