Długa gra bez zważania na koszty

Cicha wojna, jaką Rosja rozpoczęła na Krymie, kosztuje. Bezpośrednie ekonomiczne koszty to: odpływ kapitału z tego kraju (z rosyjskiej giełdy wyparowało ponad 60 mld dolarów), osłabienie rubla (od początku roku stracił 12,5 proc. do euro i 11,5 proc. do dolara), wzrost oprocentowania obligacji (cena 15-latek wzrosła do 10 proc.).

Publikacja: 20.03.2014 06:00

Długa gra bez zważania na koszty

Foto: Fotorzepa, Karol Zienkiewicz

Do tego dochodzą straty prestiżowe i polityczne, które także mają wymiar finansowy. Można twierdzić, że pieniądze wydane na olimpiadę w Soczi (ponad 50 mld dolarów), które miały poprawić wizerunek Rosji w świecie, wyrzucono w błoto. Straty te można dowolnie agregować, dochodząc do kolosalnych kwot.

Epatowanie liczbami niewiele jednak wnosi. Wystarczy stwierdzenie, że są one bardzo duże. Znacznie przekraczają możliwe zyski z inkorporacji Krymu, zwłaszcza że biorąc pod uwagę sytuację ludnościową półwyspu oraz jego specjalny status, powiększenie autonomii, a nawet włączenie do federacji można było uzyskać przy znacznie mniejszych nakładach.

Morał z tego jest jednoznaczny. To nie sam Krym jest celem owej kosztownej polityki. Cele i mocarstwowe zyski musiały zostać wyznaczone na znacznie wyższym pułapie. Chodzi o inkorporację (sfederalizowanie) wschodniej Ukrainy i podporządkowanie pozostałej części tego kraju. Cel ten można osiągnąć dwiema drogami:  krótką (szybka interwencja militarna) i długą grą (destabilizacja gospodarki ukraińskiej, podsycanie waśni narodowych i rozpad obecnej władzy na Ukrainie). Zdaniem analityków bardziej prawdopodobna jest długa gra, powodująca wysokie napięcie.

Taka długa gra to koszty dla „wolnego świata", ale też dla Rosji. Zasadne jest pytanie, czy Rosja jest w stanie je wytrzymać. Ekonomiści rządowi prężą muskuły i twierdzą, że kraj ten na kryzysie ukraińskim wręcz zarobi. Na dowód podają znakomite styczniowe wyniki federalnego budżetu; nadwyżka miała wynieść 9,3 proc. miesięcznego PKB (ok. 15 mld dolarów). To wynik cen ropy i dewaluacji rubla, co przełożyło się na wyższe (w przeliczeniu na ruble) dochody firm gazowo-naftowych i wyższe podatki. Minister finansów Anton Siłuanow twierdzi, że do końca roku budżet dostanie dodatkowo 760 mld rubli: 400 mld dzięki droższej ropie i 360 mld dzięki słabnącemu rublowi.

W ujęciu statystycznym może to być prawda. Budżet Rosji, zakładający 390 mld rubli (10,8 mld dolarów) deficytu, został przygotowany w oparciu o bardzo niekorzystne dla przychodów założenia. Przyjęto spadek cen ropy do 101 dolarów (kiedy pracowano nad budżetem, czyli w sierpniu 2013 r., notowania ropy były na lokalnym szczycie 116 dolarów, obecnie wynoszą 107 dolarów). Natomiast jeśli chodzi o rubla, założono, że będzie silny (kurs rubla do dolara 33,4).

Można uznać to za poszlakę wskazującą, że obecna pełzająca agresja nie jest efektem emocjonalnej reakcji, lecz była precyzyjnie, na zimno przygotowywana także od strony finansowej. Tezę tę zdaje się potwierdzać słabo zauważona wypowiedź wiceministra finansów Aleksieja Mojsiejewa. 18 lutego 2014 r., a więc dwa tygodnie przed krachem, oświadczył on, że rząd będzie grał na osłabienie rubla, codziennie do końca maja wydając na zakup dolarów 3,5 mld rubli.

Cudów jednak nie ma. Cała operacja walutowo-budżetowa w istocie sprowadza się do zwiększenia emisji pieniądza. W dłuższym okresie jej efektem będą: wyższa inflacja, wyższe stopy procentowe (obecnie nominalnie wynoszą 7 proc., a realnie zaledwie ok. 0,5 proc.), trudności kredytowe i kurczenie się gospodarki. Sprawi to, że Rosja będzie schodzić z rynkowej drogi rozwoju (rynek tam koślawy, ale jednak) w stronę scentralizowanej gospodarki państwowej. Jak daleko tą drogą pójdzie, czy w porę zawróci, czy stanie się drugą Wenezuelą, zobaczymy.

Do tego dochodzą straty prestiżowe i polityczne, które także mają wymiar finansowy. Można twierdzić, że pieniądze wydane na olimpiadę w Soczi (ponad 50 mld dolarów), które miały poprawić wizerunek Rosji w świecie, wyrzucono w błoto. Straty te można dowolnie agregować, dochodząc do kolosalnych kwot.

Epatowanie liczbami niewiele jednak wnosi. Wystarczy stwierdzenie, że są one bardzo duże. Znacznie przekraczają możliwe zyski z inkorporacji Krymu, zwłaszcza że biorąc pod uwagę sytuację ludnościową półwyspu oraz jego specjalny status, powiększenie autonomii, a nawet włączenie do federacji można było uzyskać przy znacznie mniejszych nakładach.

Pozostało 81% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację