Sprzyjała nam m.in. pogoda, bo gdy zima jest ciepła, wcześniej można ruszyć z inwestycjami. Sprzyjała niska inflacja, realne wynagrodzenia wzrosły o 3,6 proc., czyli najszybciej od drugiego kwartału 2012 r.. Dzięki temu wzrosła skłonność do zakupów. Sprzyjała też niemiecka gospodarka, która podobnie jak nasza w pierwszych miesiącach roku zanotowała lepsze wyniki niż oczekiwano. W sumie polski PKB w pierwszym kwartale wzrósł o 3,3 proc. Gdyby ożywienie szło dalej w takim tempie, na koniec roku można byłoby mówić nawet o 4 proc. wzrostu.
Mimo wszystko jest jeszcze za wcześnie, by odetchnąć pełną piersią. Niepewności co do rozwoju sytuacji gospodarczej w kolejnych miesiącach wciąż jest całkiem sporo. Widać to chociażby po planach spółek, które wstrzymują się z pozyskiwaniem finansowania inwestycji przez giełdę. To zachowanie firm charakterystyczna dla początkowej fazy ożywiania. Warto też przypomnieć, że dziś dobre wyniki udaje się nam osiągać także dzięki fatalnej sytuacji przed rokiem. W I kwartale 2013 r. popyt konsumpcyjny po raz pierwszy w historii nie wzrósł w ogóle, a inwestycje spadły o 2,4 proc. Od takich poziomów łatwo się odbić, w drugiej połowie roku sytuacja nie będzie już tak komfortowa.
Największym jednak źródłem niepewności pozostaje sytuacja na Wschodzie. Handel z Rosją może zanotować kilkunastoprocentowe spadki, a z Ukrainą – zanurkować nawet o 30 proc. Dla Polski to całkiem poważny cios, który może przełożyć się na niższy wzrost, zwłaszcza w drugim i trzecim kwartale. W efekcie gospodarka zamiast przyspieszać coraz bardziej, utknie na mieliźnie, czyli wzroście na poziomie 2,8–3 proc. Niby to wzrost solidny, a tak naprawdę dla nikogo niesatysfakcjonujący.