Tego, że zmniejsza się liczba mieszkańców Polski (w 2013 r. ubyło 38 tys. Polaków), spada odsetek ludności w wieku produkcyjnym, natomiast rośnie w wieku poprodukcyjnym. A będzie jeszcze gorzej. Powojenny wyż demograficzny osiąga wiek emerytalny, natomiast na wzrost zainteresowania prokreacją ze strony niżowych roczników III RP trudno liczyć.
To oczywiście prawda, ale ja jako urodzony optymista staram się znaleźć źdźbło radości nawet tam, gdzie inni widzą belkę smutku. Bo tak naprawdę nasze społeczeństwo się nie starzeje. Ono wkracza (według pięknego określenia Andrzeja Poniedzielskiego) w SMS – stan młodości stabilnej. Ludzie, choć są starsi, żyją dłużej. Od początku transformacji ustrojowej długość życia wzrosła o 6,5 roku (z 66,2 do 72,7 roku). Natomiast emeryt, czyli umownie 65-latek, żyć będzie jeszcze 18,6 roku, czyli o 3,3 roku dłużej niż emeryt z roku 1990.
Oznacza to także, że ludzie są w stanie dłużej, z pożytkiem dla kraju i siebie, pracować. Zwłaszcza że mamy tu spore rezerwy. Pod względem aktywności zawodowej Europa wyraźnie dzieli się na pracowitą północ (Szwecja, Norwegia, Niemcy) ze stopą zatrudnienia bliską 80 proc. i leniwe południe (Włochy, Grecja, Węgry, Bałkany), gdzie pracuje ok. 60 proc. obywateli. Owe określenia geograficzne trzeba jednak traktować bardziej w sensie cywilizacyjnym niż terytorialno-klimatycznym, bo najwyższy wskaźnik zatrudnienia ma umiarkowanie południowa Szwajcaria (82 proc.), a w Polsce, gdzie cytryna słabo dojrzewa, wskaźnik ten wynosi tylko 65 proc. Na szczęście nasz indeks stale rośnie i w 2011 r. – co można uznać za symbol poprawy – przekroczył wskaźnik ludności w wieku produkcyjnym. Oznacza to, że dla rosnącej liczby osób granicą aktywności nie jest ustawowy wiek emerytalny, ale ich chęć do pracy i wyższa wycena dodatkowego zarobku niż wolnego czasu spędzanego przed telewizorem na oglądaniu Kiepskich (którzy specjalną pracowitością się nie wyróżniają).
Aby ten trend się wzmocnił, potrzeba nie tyle zmian prawnych, co mentalnych, i to zarówno wśród seniorów, jak i pracodawców oraz osób wchodzących na rynek pracy. Bo nie jest tak, że pracujący emeryci odbierają posady młodym. Raczej przeciwnie, produkując i płacąc podatki, podkręcają koniunkturę, a to zwiększa szanse na zatrudnienie innych.
Profesor Rybiński ma rację twierdząc, że „jedyną skuteczną strategią, która pomoże Polsce przetrwać demograficzne tsunami, jest gwałtowna, globalna ekspansja polskich firm". Rzecz w tym, że ja w ową ekspansję wierzę. Polscy przedsiębiorcy przekonywali mnie do niej przez całe poprzednie 25 lat, przeżywając niejeden wicher i zapewniając nam najwyższą dynamikę wzrostu w Europie. W przekonaniu tym utwierdzają mnie wyniki zupełnie niezauważonych przez media badań dotyczących polskiej przedsiębiorczości. Okazuje się, że mimo recesji w 2012 r. przedsiębiorstwa wzrostowe stanowiły 40 proc. ogółu firm; było to tylko o 4 pkt proc. mniej niż w najlepszym 2008 r., ale aż o 10 pkt proc. więcej niż w kryzysowym dołku 2010 r. Jednocześnie tylko 3 proc. firm (tyle samo co w 2008 r.) można zaliczyć do grupy „szybkiego spadku". Co godne podkreślenia, przedsiębiorstwa rozwojowe w znacznym stopniu zawdzięczały swoją sytuację ekspansji zagranicznej, bo przychody z eksportu stanowiły aż 39 proc. (dwa razy więcej niż średnia) całości utargu.