Z jednej strony świadczy to o coraz lepszym poziomie zarządzania, ale z drugiej stwarza poważne zagrożenie dla lokalnej demokracji. Dlatego warto ograniczyć dopuszczalną liczbę kadencji, zwłaszcza w mniejszych samorządach.
W ostatnich wyborach samorządowych blisko 3/4 wójtów, burmistrzów i prezydentów miast zostało wybranych na kolejną kadencję. Co ważne, im mniejsza gmina, tym prawdopodobieństwo reelekcji było większe. Taka niezmienność władzy nie sprzyja, niestety, rozwojowi demokracji. Co więcej, przyczynia się do powstawania nieformalnych grup i niezdrowych powiązań między biznesem a władzami samorządowymi. Nic więc dziwnego, że opozycja coraz częściej zgłasza postulat ograniczenia dopuszczalnej liczby kadencji szefów lokalnych społeczności.
Postulat ten ma głęboki sens. W wielu małych gminach to władza jest największym pracodawcą, rozdawcą wszelkich łask i profitów. Wójt kieruje nie tylko urzędem gminy, ale też bazarem, przychodnią i szkołą. Rozstrzyga wiele przetargów – od tych na zamiatanie ulic czy wywożenie śniegu po te na duże prace budowlane czy wynajem nieruchomości. To nieprawdopodobnie wielka władza, która, wykorzystywana umiejętnie i z umiarem, może być dożywotnia.
Demokracja działa u nas krótko, ale za kilkanaście lat może się okazać, że jest dziedziczna. Dlatego powinno się ją ograniczyć. Skala tego ograniczenia nie powinna jednak być zbyt duża, np. do trzech kadencji (12 lat).
W wielkich miastach sytuacja jest inna. Tam jest wiele środowisk zdolnych wykreować alternatywną elitę. Są też mocne organizmy gospodarcze niezależne od lokalnych władz, dające pracę mieszkańcom.