Oto rentowności dziesięcioletnich obligacji rządu Hiszpanii znalazły się na poziomach analogicznych do rentowności papierów rządu Stanów Zjednoczonych (w obu przypadkach ok. 2,6 proc.). A przecież pamiętamy jeszcze niedawne czasy, gdy kraj z Półwyspu Iberyjskiego był uważany nieomal za bankruta. Czy zatem mamy do czynienia z kolejną anomalią na rynkach finansowych? Czy rentowności długu tego kraju najniższe od czasów rewolucji francuskiej to coś, co powinniśmy uznać za rzecz oczywistą?
Rzut oka na fundamenty Hiszpanii jednoznacznie wskazuje na brak związku z wyceną ich długu. Wskaźniki zadłużenia dla tego kraju wciąż rosną – w tym roku relacja długu do PKB może osiągnąć 94 procent – a wzrost gospodarczy jest nadal rachityczny. Agencje ratingowe wyceniają hiszpański dług tylko nieznacznie powyżej poziomów spekulacyjnych.
Skąd zatem tak niski poziom rentowności długu? Oczywiście w dużym stopniu taki wzrost wyceny tego długu tłumaczy gotowość Europejskiego Banku Centralnego do jego nielimitowanego skupu, co oznacza usunięcie części ryzyka. Jednak to nie wyjaśnia wszystkiego.
Nominalna rentowność obligacji to połączenie inflacji i rentowności realnej. Składnikiem realnej rentowności jest ryzyko kredytowe lub ryzyko niewypłacenia nominału w jego części lub całości. Odnosząc się do przykładu obligacji hiszpańskich i amerykańskich, można stwierdzić, że ponieważ inflacja jest niższa w strefie euro, rentowności hiszpańskich obligacji są niższe, niż byłyby, gdyby inflacja była taka sam w obu krajach.
W rzeczywistości wątpliwości rozwiewa dopiero porównanie rentowności obligacji indeksowanych do inflacji. Ponieważ jedne i drugie obligacje są zabezpieczone przed inflacją, różnice w stopach inflacji między oboma krajami nie mają w tym przypadku znaczenia.