Ponieważ tradycyjne metody rekrutacji nie dają efektu, firmy sięgają po mniej konwencjonalne. Furorę robi employer branding (EB), czyli działania propagujące wizerunek pracodawcy w celu stworzenia wartościowej relacji z odbiorcami i zaangażowania ich w dalszą interakcję.
Silna marka pracodawcy to ogromna wartość. Pomimo świetnych produktów i usług, dobrej rozpoznawalności na rynku wielu firmom ciężko jest tworzyć wiarygodny wizerunek pracodawcy. Wiarygodny, rzetelny, uczciwy, prawdziwy, szczery – oto słowa klucze. Ktoś powie: wiadomo o tym od wieków. Problem w tym, że często to wiedza niewygodna.
Cóż ma począć firma, w której zaangażowanie pracowników od lat utrzymuje się w połowie skali, zaufanie do zarządu i kadry jest niskie, ludzie narzekają na słabą komunikację, pracują w silosach linii biznesowych, walcząc o swoje racje, a najbardziej zmotywowanymi pracownikami są ci, którzy dopiero do firmy dołączyli? Co począć, gdy rotacja oscyluje wokół 40 proc. i tylko 25 proc. pracowników utożsamia się z wartościami firmy?
Dla dopełnienia tego obrazu posłużę się przykładem: jeden z dużych pracodawców przyznał ostatnio tytuł „pracownika roku". Wręczenie nagrody odbyło się z należną atencją: były kwiaty, podziękowania i wyrazy uznania ze strony zarządu. Mogliśmy przeczytać, że w firmie docenia się empatię, współpracę i komunikację wewnętrzną. Wspiera otwartość, chęć pomagania kolegom i koleżankom. Cały ten przekaz oparty był na emocjach, z punktu widzenia działań EB była to świetna robota. Tyle tylko, że to obraz fałszywy.
Takich przypadków jest więcej. Dziwne, że firmy, które potrafią tworzyć dobre i atrakcyjne marki produktów, tak niezbornie radzą sobie z wizerunkiem pracodawcy.