„Jak możemy uczynić osiedla, otoczenie i miasta bardziej przyjaznymi dla ludzi ? W jaki sposób możemy zagwarantować optymalną mobilność także osobom korzystającym z transportu publicznego ? Krótko mówiąc – zawsze projektujemy osiedla, kierując się ideą, iż powinny one zapewniać ich mieszkańcom jak najwygodniejsze warunki życia każdego dnia, przez wiele lat."
Tak jeden z budujących w Warszawie deweloperów z zagranicznym kapitałem zachwala na firmowej stronie internetowej swoją filozofię biznesową. Widząc reklamy i bilbordy zakładam, że pod tymi słowami chętnie podpisałaby się większość firm z tej branży, które – oczywiście w imię dobra społecznego - z impetem zabudowują każdy wolny fragment gruntu dużych miast w Polsce. Jak piszemy w poniedziałkowym wydaniu „Rzeczpospolitej" od stycznia do końca października 2014 r. polscy deweloperzy dostali pozwolenie na budowę niemal 65 tys. mieszkań, o 40 proc. więcej niż przed rokiem.
Mamy więc rekord. Gospodarka się znów rozwija. Właściwie same powody do zadowolenia. Niekoniecznie. Wystarczy tylko przyjrzeć się temu, co dzieje się w stolicy, aby stwierdzić, że przytoczony przeze mnie cytat to czysta zagrywka PR.
Warszawa rozbudowuje się chaotycznie. Nikt nie bierze pod uwagę tego, jak inwestycje wpłyną na komfort życia aktualnych i przyszłych mieszkańców osiedli. Deweloperzy robią wszystko, aby zrealizować jak największe zyski, a urzędnicy wydający pozwolenia tylko im to ułatwiają. Ostatecznie to nie oni będą musieli stać w kilometrowych korkach na osiedlowych ulicach, z których wyjazd do centrum staje się horrorem. Nie oni także będą starali się wsiąść w godzinach szczytu do zatłoczonego autobusu.
Aby można było nazwać boom budowlany sukcesem, wpierw trzeba byłoby poprawić infrastrukturę drogową, a także zadbać o lepszą komunikację miejską. Przykład? Druga linia warszawskiego metra, która nie dość, że powstała z opóźnieniem, to jeszcze tylko w szczątkowej formie.