W niedzielę poszliśmy do szpitala odwiedzić przyjaciela. Już od progu uderzyła mnie fala gorąca. Pielęgniarki chodziły w krótkich rękawkach, pacjenci w lekkich szlafroczkach narzuconych na piżamy. Przy rejestracji dwa duże grzejniki miały pokrętła nastawione na maksymalną temperaturę; podobnie duży grzejnik robił saunę z przebieralni mającej metr na półtora. Gorąco było w toaletach, na korytarzach, w barze, poczekalni itp. Wszędzie grzejniki były gorące i nastawione na najwyższe obroty.
Szpital, który odwiedziłam jest zadłużony, jak zresztą większość polskich placówek tzw. służby zdrowia. Dobrze by było, żeby utrzymujący szpital podatnicy dowiedzieli się, ile kosztuje jego ogrzewanie; a także dlaczego nikt z osób odpowiedzialnych nie zwraca uwagi na panujące w środku upały; nikt nie uczula pracowników, że po to są podzielniki na kaloryferach, by nastawiać je na trójkę, a nie na piątkę, gdy na zewnątrz jest 4-5 stopni. Nikt wreszcie nie pomyśli, że racjonalne ogrzewanie, to nie tylko wymierne oszczędności publicznych pieniędzy, to także niższe zużycie surowców, a tym samym mniejsze zniszczenia w środowisku, czystsze powietrze i w efekcie, więcej ludzi zdrowych.
Tymczasem w tak przegrzanych pomieszczeniach ludzie chorzy też nie czują się zdrowsi. Z powodu gorąca panującego na sali nasz przyjaciel narzekał na kłopoty ze snem. Obawia się, że gdy w końcu wyjdzie na powietrze, to od razu złapie jakieś przeziębienie, jak to się przytrafiło już niejednemu, byłemu pacjentowi. Wtedy znów będzie musiał się leczyć, a to przecież koszt nie tylko dla niego, ale dla całej gospodarki.
Tylko czy ci, którzy wydają publiczny grosz tak właśnie rozumują? Pomimo braku prawdziwej zimy, upały panują w szpitalach, przychodniach, w licznych urzędach i instytucjach państwowych i samorządowych. Odbija się to nie tylko na finansach, ale i na jakości pracy urzędników, którzy pod wpływem obezwładniającego gorąca poruszają się i wykonują swoje obowiązki w tempie przysłowiowej muchy w smole.
Racjonalne ogrzewanie w wielu polskich domach pozwala od lat oszczędzać na wydatkach na co. Jednak ten sam Polak, który u siebie kontroluje temperaturę i moc kaloryferów, w pracy, szczególnie tej zaliczanej do kategorii „budżetówka", już nie zwraca na to uwagi. Nie on przecież płaci za grzanie przy biurku. A przynajmniej tak mu się wydaje...