Dla mieszkańców i pracowników okolicznych taki wybór to spora wygoda. Bez większego wysiłku mogą wyławiać cenowe promocje w każdej sieci, potwierdzając swoje sprytne zakupowe nastawienie, do którego firmy przekonują m.in. w reklamach, zachęcając nas z angielska, byśmy byli „smart".
W ostatnich latach takie zakupy ułatwiał szybki rozwój dyskontów, które stały się głównym miejscem zakupów sporej części Polaków i zmorą dla hipermarketów. Dziś już chyba mało kto pamięta, że na przełomie wieku to hipermarkety były „czarnym ludem" polskiego handlu, a część polityków prześcigała się w pomysłach na ukrócenie ich ekspansji. Zanim wprowadzono je w życie, hipermarkety dołączyły (wraz z krajowymi kupcami) do grupy tracących rynek, na którym zaczęły się panoszyć dyskonty. Teraz wygląda na to, że graniczną datą w ich skokowej ekspansji był 2014 rok.
Co prawda prognozy mówią o kolejnych otwarciach sklepów, ale nie będzie to już szybkie tempo. Co więcej, wiele wskazuje, że nową gwiazdą handlu staną się niewielkie sklepy convenience. Będzie im sprzyjać lepsza koniunktura i wzrost płac, co zmniejszy wrażliwość Polaków na ceny. Czy w ten sposób zatoczymy koło i wrócimy do małych, często rodzinnych sklepików, których zniszczenia tak bardzo obawiali się kiedyś politycy? Współczesne sklepiki są zwykle częścią dużej sieci, a ich rodzinność (gdy sklep prowadzi rodzina franczyzobiorcy) oznacza po prostu sposób na obejście zakazu handlu w święta.