Współczujmy Grekom, ale pamiętajmy, że zanim popadli w obecny kryzys, przez lata żyli na koszt wierzycieli. W kolebce demokracji systematycznie wybierano polityków, którzy fałszowali statystyki i nieodpowiedzialnie godzili się, by państwo żyło za pieniądze pożyczane nie tylko przez najbogatsze państwa świata, ale też znacząco uboższe kraje.
Coraz bardziej prawdopodobne bankructwo Grecji przyniesie wiele korzyści jej samej, Unii Europejskiej i globalnym rynkom finansowym. Dla Hellady oznaczać będzie, że w końcu obywatele zrozumieją, jak istotne są ich polityczne wybory. Że nie da się budować państwa tylko na obietnicach finansowanych przez kredyty. A walka o miejsca pracy nie może polegać na zwiększaniu zatrudnienia wyłącznie w aparacie urzędniczym.
Unii zdecydowane stanowisko wobec greckiej gry na czas też przyniesie więcej korzyści niż strat. Najważniejszym zyskiem będzie przekonanie własnych obywateli i świata, że Bruksela poważnie traktuje zasady, którymi ponoć się rządzi. Nie bez znaczenia będzie też fakt, że zacznie się poważna restrukturyzacja greckiej gospodarki, chorego elementu europejskiego systemu gospodarczego.
Dla światowego systemu finansowego upadłość Grecji też będzie ważnym sygnałem. Jego uczestnicy długo wierzyli, że Unia nie dopuści do upadłości żadnego z krajów eurolandu. Mimo wysokiego ryzyka spokojnie kupowali jej obligacje, dostając za to wysokie odsetki. Teraz zorientują się, że są jednak granice takiego moralnego hazardu. Jednak ta bolesna lekcja nie doprowadzi do załamania rynków, bo większość tych długów została wykupiona z prywatnych rąk przez najbogatsze państwa Unii.
Mimo tych pozytywnych efektów ewentualnego bankructwa Grecji, wbrew tytułowi i pozorom, grecka gra będzie trwać. Nigdy się nie skończą próby życia na kredyt i uprawiania moralnego hazardu w polityce.