I, żeby było jasne, nie mam nic przeciwko działaniom prokuratury i innych służb mających na celu rzetelne wyjaśnienie wszelkich wątpliwości – jeżeli takowe są – dotyczących prywatyzacji Ciechu. Jestem natomiast przeciwny robieniu medialnego show.
Kiedy stacje telewizyjne i portale internetowe informowały o rzekomym „zatrzymaniu" prezesa GPW Pawła Tamborskiego, akurat rozmawiałem z nim przez telefon. IAR przeszła samą siebie, nie tylko informując o zatrzymaniu, lecz także awansem tytułując już Tamborskiego „Pawłem T.".
Inni dziennikarze donosili, że prezes został „wyprowadzony". Może nie jestem biegły w procedurze karnej, ale wiem, że „wyprowadzenia" w niej nie ma. „Żądanie wydania rzeczy" – tak. W ramach postępowania prokuratura lub inny uprawniony organ może uznać, że posiadany przez daną osobę przedmiot jest potrzebny do śledztwa. Organ nakłada więc na obywatela obowiązek wydania rzeczy przedstawicielom wymiaru sprawiedliwości. Najlepiej dobrowolnego, bo jeśli nie, zostaną użyte środki przymusu.
Jak uczy doświadczenie z całkiem niedawnej sprawy z taśmami i „Wprost", środki przymusu w wykonaniu niektórych polskich służb przypominają kabaret. Ale, do ciężkiej cholery, to nie powód, by stosować je w sposób karygodny, żeby nie powiedzieć: kretyński. Pokazowa akcja CBA w MSP i GPW, obok efektu procesowego, o którym trudno mówić, nie znając akt sprawy, wywołała jak najbardziej realne straty.
W reakcji na doniesienia „o wyprowadzeniu prezesa" akcje GPW spadały o ponad 2 proc. Jeszcze bardziej nerwowo zareagowali właściciele akcji Ciechu. Po godzinie 15, gdy wyjaśniono, co się stało, akcje obu spółek zaczęły odrabiać straty. Jednak ci, którzy nie wytrzymali presji, swoich pieniędzy już nie zobaczą! Z giełdy wyparowało 30 mln zł.