I właśnie dlatego, trochę przez przypadek, w końcu się dowiedzieliśmy dlaczego zmiany trzeba wyborcom obiecywać, ale za żadne skarby nie można im pokazać gotowych projektów ustaw. Na szczęście teraz już wiemy, czemu trzeba je trzymać w niebieskim skoroszycie, czarnej teczce lub w szufladach.
Politycy wreszcie mówią otwarcie, że jak coś nie jest napisane, to tego nie ma. Nawet jeśli zapewniali o czymś w kampanii wyborczej, to przecież nie po to, by się do tego przywiązywać. Bo na przykład pani premier „być może w emocjach powiedziała, że 500 zł będzie na każde dziecko”. Kampania, to przecież tylko takie tam gadanie, takie tam nieistotne słowa. To co naprawdę, to jest w dokumentach, które się tylko pokazuje, że są. Ale lepiej, żeby do nich nikt nie zajrzał. Dziennikarz gdy pytał, czemu obiecane było dla każdego, a dostanie dopiero drugie, usłyszał, że „nie znajdzie dokumentu spisanego, w którym tak mówimy. To spór bezprzedmiotowy”. Wiadomo, w emocjach, a to nie obowiązuje, że też dziennikarz tego nie wie.
Dzięki temu, że Platforma swoje ustawy trzymała w szufladach, to dziś nagle może sobie stamtąd wyciągnąć właściwie taką samą jak ma PiS, tylko lepszą. Taką, którą jakimś cudem czytał PiS i jak się okazuje, to o niej mówił, gdy składał swoje wyborcze obietnice. Szkoda, że nikt z nas nie mógł zajrzeć do tej szuflady. Byłaby szansa przez osiem lat pokazać PO, że mają takie ciekawe propozycje. Najwidoczniej bycie w opozycji daje więcej wolnego czasu. Można swoje zasoby wreszcie poprzeglądać i mówić jakby to się dobrze rządziło.
Wiadomo, każdemu zdarza się coś palnąć. Mówić coś w emocjach. Wyborcy też mają emocje. I emocjonalnie słuchają. Prędzej czy później przypomną sobie co słyszeli. A jak usłyszeli, że będzie taki fajny podatek, który zgnębi te niedobre zachodnie hiper i super markety, to teraz trzeba się zmierzyć z polskimi handlowcami, którym w oczy zajrzało widmo bankructwa. Niby jasne, że co nagle to po diable. Ale jak przez osiem lat rzucało się gdzie popadnie, że rząd musi pracować szybko, to teraz pod taką presją robi się błąd za błędem, a protestują nie ci, którzy mieli najbardziej stracić, a ci, którzy mieli zyskać. Czasu na kolejne konsultacje nie ma, bo obietnica przeciągnie się w czasie na nie wiadomo jak długo.
Łatwo, pewnie w emocjach, rzucić na wiecu, że „żadna kopalnia nie zostanie zlikwidowana”, albo, że „zawsze do głosu będą dopuszczane związki zawodowe”. Zwłaszcza jak te związki wspierają kampanię. Tylko ten zawód w głosie Piotra Dudy brzmi teraz dziwnie, bo nagle się okazuje, że chyba nie dostał tych zapewnień na piśmie, czyli już wie, że to było tylko takie tam gadanie.