Na to co się dzieje na drogach i chodnikach patrzę ze wszystkich perspektyw uczestnika ruchu – kierowcy, rowerzysty i pieszego. To ważne zastrzeżenie - bo niektórzy rowerzyści nie mają prawa jazdy i nigdy za kierownicą samochodu nie siedzieli. A część kierowców nie wyobraża sobie jazdy rowerem po mieście. A zdarza się, że to takie osoby najgłośniej mówią o innych uczestnikach ruchu.
Jedna z gazet podała właśnie, że minister infrastruktury chce przywrócenia obowiązkowej karty rowerowej dla wszystkich rowerzystów. Uważam, że to doskonały pomysł. Nie rozumiem też, jak komuś mógł wpaść do głowy pomysł jej likwidacji. Efekty niestety mamy na drogach – i rosną lawinowo. Według danych policji, rowerzyści są trzecią, po kierowcach aut osobowych i ciężarówek, najliczniejszą grupą sprawców wypadków.
W skrócie, dziś kartę musi mieć osoba, która ukończyła 10 lat, a nie ma ukończonych 18 lat. Osoby pełnoletnie w ogóle nie muszą jej mieć. W żaden sposób nie sprawdza się więc, czy rowerzysta/rowerzystka ma jakąkolwiek wiedzę o przepisach ruchu. Jedzie sobie jak mu podpowiada wyobraźnia (lub jej brak) - chodnikiem lub ulicą. Często środkiem.
Niektórzy rowerzyści nie mają więc pojęcia o zasadach ruchu. Nie mówię tu nawet o szczegółowej wiedzy, np. kto ma pierwszeństwo na różnego rodzaju skrzyżowaniach. Mówię o rzeczach najprostszych: pierwszeństwo z prawej, sygnalizowanie zmiany kierunku ruchu (i obejrzenie się, czy nie zajedzie się komuś drogi), oświetlenie.
Fakt - swoje grzeszki na koncie mają też kierowcy (choćby zdarza się, że czekając na skrzyżowaniu na możliwość skrętu blokują całą szerokość ścieżki albo wymuszają pierwszeństwo na rowerzystach przejeżdżających prawidłowo ścieżką na zielonym) oraz piesi (np. wchodzą na ścieżki czy ulice zapatrzeni w smartfony). Ale tu skupię się na rowerzystach.