Thiel miałby bić się o to stanowisko w 2018 r. i reprezentować Partię Republikańską. Jest on jednym z niewielu potentatów z Doliny Krzemowej, którzy otwarcie wspierają republikanów. Co więcej, w ostatnich wyborach prezydenckich udzielił poparcia Donaldowi Trumpowi. - W naszych bazach nuklearnych wciąż używa się dyskietek. Nasze najnowsze myśliwce nie potrafią nawet latać w deszczu. Byłoby miło powiedzieć, że infrastruktura informatyczna naszego rządu działa słabo, bo przez większość czasu w ogóle nie działa. To mocne pogorszenie się sytuacji w kraju, który stworzył projekt Manhattan – mówił na zeszłorocznej konwencji wyborczej republikanów. Krytykował wówczas Partię Demokratyczną za to, że ignorowała ona prawdziwe problemy Ameryki i skupiała się na tematach zastępczych takich jak kwestia tego, czy transseksualiści mogą wchodzić do damskich toalet.

Wcześniej ten miliarder w niewielkim stopniu angażował się w politykę. Od 2000 r. przekazał na różne komitety wyborcze jedynie 8,5 mln dolarów, z czego 1 mln dolarów na zeszłoroczną kampanię Trumpa. Ma on również opinię człowieka nie afiszującego się zbytnio ze swoim życiem prywatnym (choć publicznie deklarował, że jest gejem), co zdaniem części jego znajomych może go zniechęcić do startu w wyborach gubernatorskich. Kalifornia jest zaś bardzo trudnym stanem dla kandydatów republikańskich, zwłaszcza protrumpowskich. W wyborach prezydenckich Trump zyskał tam zaledwie 39 proc. głosów.

- Myślę, że secesja Kalifornii z USA byłaby dobra dla niej i dla reszty Stanów Zjednoczonych. Pomogłaby w kampanii za reelekcją Trumpa – zażartował Thiel w niedawnym wywiadzie dla „New York Timesa”.