Fatalny moment na drenaż kieszeni

Pomysł zniesienia 30-krotności wraca w najgorszym możliwym momencie, kiedy budżety większości firm na przyszły rok są już zamknięte, a na horyzoncie widać hamowanie gospodarki. Skandalem jest też trzymanie przedsiębiorców w niepewności.

Aktualizacja: 14.11.2019 21:40 Publikacja: 14.11.2019 21:30

Fatalny moment na drenaż kieszeni

Foto: Adobe Stock

To nie tylko długi, ale i żenujący spektakl. Jeszcze w 2017 r. prezydent przesłał odpowiedni projekt ustawy do Trybunału Konstytucyjnego, a ten uznał go za niekonstytucyjny. Potem projekt wracał jak bumerang. Raz przedstawiciele rządu mówili, że 30-krotność będzie zniesiona, i tak założono w budżecie, innym zaś razem, że nie. Raz tylko całą dramaturgię zaburzyła minister Jadwiga Emilewicz, sugerując, że możliwy jest kompromis, np. w postaci 40- lub 45-krotności.

Kiedy po wyborach rzecznik PiS stwierdził, że wobec sprzeciwu koalicjanta – Porozumienia Jarosława Gowina – „nikt nie będzie za 30-krotność umierać", wydawało się, że sprawę zamknięto. A tu niespodzianka: posłowie PiS złożyli właśnie w Sejmie projekt znoszący 30-krotność.

O szkodliwości tego pomysłu mówiono już dużo. Pracownicy, którzy utracą nawet 10 proc. zarobków, zgłoszą się do firm po rekompensatę i pewnie ją dostaną, zważywszy na sytuację na rynku pracy. To zaś podbije koszty działania firm, uderzając w ich konkurencyjność i inwestycje, które już kuleją. W rankingach prowadzenia biznesu znów spadniemy o kilka oczek.

Szkodliwe do kwadratu jest jednak wprowadzanie tak radykalnej zmiany teraz, pod koniec roku. Firmy zamknęły już budżety na przyszły rok i nie przewidziały funduszy na ten cel, co stawia je w szczególnie trudnej sytuacji, choć i tak przez dwa lata żyły w niepewności, ale do tego akurat w naszym kraju powinny być przyzwyczajone.

Czy zniesienie 30-krotności przyniesie budżetowi założone ponad 5 mld zł? Śmiem wątpić. Natychmiast zacznie się kombinowanie z innymi formami zatrudnienia, byle tylko ominąć restrykcje i nie płacić tak dużo do ZUS. Podobne skutki może zresztą przynieść inny ruch rządu, który podniósł właśnie akcyzę na alkohol o 10 proc. zamiast zaplanowanych 3 proc. Nie spodziewałbym się jednak wzrostu przychodów z podatków w takiej samej skali, lecz raczej zmiany preferencji Polaków w kierunku wyrobów z nielegalnego importu. Ale decydenci nie musieli słyszeć o tzw. krzywej Laffera.

Powstaje pytanie, skąd kolejna zmiana planów rządu w kwestii 30-krotności i drastyczna podwyżka akcyzy. Przecież zapowiadany przed wyborami zrównoważony budżet i tak można włożyć między bajki. Pewne światło mogą rzucać wstępne dane o wzroście PKB w III kwartale, który mocno spowolnił. Być może w PiS zdano sobie sprawę z powagi sytuacji. Ryzykując gniew koalicjanta i przedsiębiorców, zdecydowano się wyciągać pieniądze – ile się da i skąd się da. Skutki takiego fiskalizmu bywają jednak odwrotne do zamierzonych. W rządzie powinni to sobie powtarzać w ciągu dnia 30-krotnie.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację