Coraz więcej przychodni i lekarzy pierwszego kontaktu inwestuje w przyłóżkowe szybkie testy (point-of-care) pozwalające zidentyfikować zakażenie już podczas wizyty u internisty.
W polskich gabinetach coraz częściej można wykonać test na obecność antygenu grypy Influenza A&B, test Strep A wykrywający antygen paciorkowca ropnego (Streptococcus pyogenes typu A) odpowiedzialnego za anginę paciorkowcową czy test CRP oznaczający poziom białka ostrej fazy, który wzrasta w przypadku zakażenia bakteryjnego i pozwala odróżnić je od wirusowego. Zdaniem mikrobiologów szybkie testy mogą być kluczowe w zmniejszaniu zużycia antybiotyków i nabierania odporności bakterii.
Szybka diagnostyka grypy czy paciorkowca przypomina metody, jakimi choroby rozpoznawali historyczni pierwsi lekarze.
Choć nikt nie smakuje dziś moczu, jak jeszcze XIX-wieczni felczerzy podejrzewający u pacjenta cukrzycę, szybkie testy przywracają do gabinetów lekarskich probówki i szpatułki do wymazów.
– Największym problemem, z jakim styka się lekarz podstawowej opieki zdrowotnej, jest stratyfikacja ryzyka postępowania. Nie zawsze potrafimy stwierdzić, czy za zakażenie odpowiedzialny jest wirus, czy bakteria. Szybkie określenie, z czym mamy do czynienia, jest bardzo istotne, nie tylko z punktu widzenia antybiotykoterapii, ale i pieniędzy pacjenta – mówi dr n. med. Adam Nowiński, specjalista chorób wewnętrznych, pulmonolog i konsultant naukowy firmy ScreenMed, która dystrybuuje urządzenia do szybkiej diagnostyki.