Nie bagatelizowałbym tego złudzenia – każdy parkinsonik miewał chwile, w których zdawało się: przeszło. Nie przeszło? Nie szkodzi. Czekanie, aż przejdzie, może trwać w nieskończoność (...).
Istotą objawową, a może zasadą technologiczną parkinsonizmu, jest ślamazarność połączona z żelazną konsekwencją, ospałość skrzyżowana z dokładnością. Choroba zachowuje się tak, jakby miała nieskończenie wiele czasu – nic, tylko uczyć się od francy życia wiecznego. Może po prostu cierpliwości, którą w przypływie nieuzasadnionego optymizmu nazwać można smakowaniem chwili? Może nawet epifanią? Weźmy epifanię zapinania koszuli. Dawniej, jak człowiek nie wiedział, jakim jest wirtuozem, ileż to trwało? Sekundy. Teraz, jak forma dobra – kwadrans. Bez cienia wątpliwości – kwadrans na zapięcie koszuli to jest wystarczający powód do popełnienia samobójstwa. Chyba że trywialne zapinanie koszuli uwznioślimy i nazwiemy smakowaniem zapinania. Wtedy kwadrans może być mało. Wtedy – to nie jest szamaństwo – Parkinson ustąpi. Jąłem smakować i znów zapinam po staremu. Ta tradycja w Polsce nie wyszła, tym ambitniej ją podejmuję – śmiertelnemu wrogowi – ani guzika.
Całość felietonu ukazała się 1 grudnia w „Tygodniku Powszechnym"