Oprócz podwyżek dla najgorzej wynagradzanych grup zawodowych w sferze publicznej, rząd powinien jak najszybciej zmienić przepisy strajkowe, tak by celem protestu mógł być ten który rzeczywiście decyduje o zarobkach w budżetówce, czyli minister finansów.
Taki postulat zresztą od lat zgłaszają związkowcy, bo wynika to z konwencji Międzynarodowej Organizacji Pracy, których Polska jest sygnatariuszem. NSZZ Solidarność złożyła resztą na początku tego roku skargę do MOP, na niezgodność naszego prawa z prawem międzynarodowym. Rząd nie pali się jednak do zmian.
Jestem w stanie zrozumieć, że intencją prof. Mariana Zembali, wieloletniego dyrektora Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu, a obecnie ministra zdrowia, była troska o pacjentów, którym mogły zaszkodzić protest białego personelu. Minister zapomina jednak, że zgodnie z przepisami nie mają one innej możliwości protestu.
Nasz system dyskryminuje zresztą nie tylko pielęgniarki, ale także pozostałych pracowników sfery budżetowej, których zarobki wołają o pomstę do nieba. Bo jak inaczej ocenić wypłatę w wysokości 2,4 tys zł na rękę dla pielęgniarki z 20 letnim stażem, która nie wyjechała do pracy za granicą tylko dla tego że w Polsce trzyma ją rodzina. Takie stawki to i tak Himalaje w stosunku do tego na co mogą liczyć pracownicy administracyjni wymiaru sprawiedliwości, którzy ostatnio także zorganizowali akcję protestacyjną. Ale oni nie mają prawa do strajku, ograniczyli się więc do przebrania w czarne stroje by nagłośnić swoją kiepską sytuację. Jak bowiem kierownik sekretariatu prokuratury czy sądu z 10 letnim stażem ma pracować za 1,8 tys. zł miesięcznie. Jak za takie pieniądze dbać o sprawne działanie wymiaru sprawiedliwości, który obsługuje z roku na rok coraz więcej spraw i jednocześnie chronić tajemnice śledztw czy dane ofiar przestępstw.
W ich przypadku protest, czy strajk i tak nie ma szans wywołać skutku podobnego do strajków w firmach działających na podstawie rachunku ekonomicznego. Co z tego, że kilka pielęgniarek zgodnie z prawem, bez narażania niczyjego życia i zdrowia utrudni działanie jednego szpitala. Kasa na podwyżki ich pensji została w ostatnich latach przejęta przez protestujących lekarzy. Dyrektor placówki objętej strajkiem nie ma więc możliwości manewru, bo pieniądze na pensje w budżetówce pochodzą z publicznej kasy. Niech więc rząd zacznie się tłumaczyć dlaczego nie dostają podwyżek.