Sprawa śmierci bliźniąt we Włocławku, a dokładnie zniknięcie z dwóch aparatów USG zapisów badań ciężarnej, wywołała lawinę pytań o wiarygodność dokumentacji medycznej. Okazuje się, że czarne dziury w pamięci szpitalnych urządzeń, tuszowanie i fałszowanie dokumentacji medycznej to żadna nowość.
Tysiące doniesień
Z danych Komendy Głównej Policji wynika, że podobnych spraw jest coraz więcej. O ile w 2011 r. policja prowadziła ok. 1,8 tys. spraw związanych z fałszowaniem recept i zaświadczeń lekarskich, o tyle w 2012 r. tych postępowań było już ok. 4,4 tys. Wśród tych spraw mogą być także fałszerstwa dokumentacji, dokonane właśnie po to, by uniknąć odpowiedzialności karnej.
– Od dawna docierają do nas sygnały, że dochodzi do takiego zamazywania rzeczywistości. Dokumentacja medyczna nie jest zabezpieczona przed przeróbkami, a personel lecznicy może dopisać na przykład w pustych do pewnego momentu polach porady, których w ogóle nie udzielił – mówi Adam Sandauer ze Stowarzyszenia Pacjentów Primum Non Nocere.
Po zgłoszeniu sprawy do prokuratury policja zabezpiecza dokumentację
Takich praktyk personel medyczny szpitala może się dopuszczać, gdy pacjent lub rodzina poszkodowanego pacjenta, często zmarłego, zacznie zadawać trudne pytania lub poprosi o wydanie dokumentacji. Dla pracowników lecznicy zapala się wtedy lampka ostrzegawcza. Bywa, że utrudniają wydanie historii choroby, domyślając się, że skoro pacjent jej żąda, to szuka nieprawidłowości w leczeniu.