Wiosną tego roku Ministerstwo Zdrowia zobowiązało się do wypłacenia im podwyżek w wysokości 500 zł brutto. Pieniądze miały pójść ze wzrostu wyceny świadczeń szpitalnych. Niestety, jak obliczyli związkowcy, średnia podwyżki wyniosła 150 zł brutto, a w wielu miejscach pracownicy w ogóle nie dostali pieniędzy.
Diagności laboratoryjni, fizjoterapeuci, technicy elektroradiologii czy farmaceuci szpitalni zostali pominięci w podwyżkach, jakie resort Łukasza Szumowskiego przyznał lekarzom, ratownikom i pielęgniarkom (włączenie „zembalowego" do podstawy wynagrodzenia) w ramach zapisów ustawowych i porozumień. Średnia zarobków fizjoterapeutów czy diagnostów oscyluje wokół 2-2.5 tys. zł netto i, żeby się utrzymać, zmuszeni są oni pracować w kilku miejscach.
- Tymczasem, podobnie jak lekarze czy pielęgniarki, mamy wykształcenie wyższe, a za kursy specjalizacyjne, niezbędne, by podjąć pracę w zawodzie, płacimy z własnej kieszeni. W przypadku diagnostów to nawet 20 tys. zł – mówi dr Matylda Kłudkowska. Dodaje, że pominięte zawody medyczne nadal oczekują podwyżki w wysokości 1,6 tys. zł.