Nie ma nic nadzwyczajnego w tym, że postanowienia znowelizowanej 14 czerwca ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych, obwiązującej od 31 lipca, muszą wykonywać przede wszystkim zarządy tych spółdzielni, urzędnicy starostw powiatowych, notariusze, sądy wieczystoksięgowe. Nadzwyczajna jest jednak skala całego przedsięwzięcia, tak ze względu na liczbę chętnych do nabycia na własność na niezwykle korzystnych warunkach lokali mieszkalnych, jak i - a może przede wszystkim - ze względu na czas, jaki na dokonanie tych czynności ustawa zakreśliła. Ostrożnie szacuje się, że wnioski może złożyć około 900 tys. uprawnionych. Tymczasem ustawa nakłada na spółdzielnie obowiązek zawarcia z tymi osobami umów przeniesienia własności lokali w ciągu trzech miesięcy od dnia złożenia wniosku przez uprawnionego.
Prawdopodobnie zakreślenie wskazanego terminu miało zmobilizować zarządy spółdzielni i uniemożliwić przewlekanie realizacji złożonych wniosków. To można zrozumieć. Jednak trzymiesięczny termin, liczony od dnia złożenia wniosku, byłby realny tylko wtedy, gdyby uprawnieni składali wnioski sukcesywnie przez dłuższy czas. Nikt jednak nie chce czekać. Nauczeni różnymi doświadczeniami z przeszłości obywatele będą starali się jak najszybciej wykorzystać okazję, o której wielu nawet nie marzyło. I co wówczas?
W tym miejscu aż się prosi, by rozwiać kilka mitów, które już krążą w tej sprawie.
Po pierwsze: znaczne preferencje finansowe zagwarantowane nabywcom lokali nie zmieniają faktu, że przeniesienie na odrębną własność lokali mieszkalnych (a także niemieszkalnych) to przeniesienie własności nieruchomości. Z tym zaś wiążą się wszelkie rygory i zasady wynikające z przepisów prawa, zwłaszcza z kodeksu cywilnego, ustawy o własności lokali, prawa o notariacie oraz ustawy o księgach wieczystych i hipotece. Prawidłowe stosowanie tych przepisów to gwarancja bezpiecznego obrotu prawnego i od tego ani państwo, ani sami zainteresowani na pewno nie chcą odstąpić. Oznacza to, że przy zawieraniu tych umów nie ma mowy o żadnym "chodzeniu na skróty". Na to nikt odpowiedzialny nie może sobie pozwolić.
Po drugie: błędne byłoby założenie, że trzy miesiące to jedynie czas na zawarcie u notariusza umowy. Wprost przeciwnie. Podpisanie aktu notarialnego jest zakończeniem procesu przygotowania i skompletowania dokumentów, bez których taka umowa nie może być zawarta. Jakich dokumentów?