Okazuje się jednak, że niekoniecznie tak musi być. Studenci urodzeni w latach 90. nie chcą wynajmować obskurnych mieszkań w zaniedbanych kamienicach czy brudnych blokach. Odpada też tzw. babcine mieszkanie, z meblami sprzed pół wieku, bez pralki, telewizora i zmywarki. – To raczej lokal dla robotników, nie studentów – mówią pośrednicy.
Także akademiki rodem z PRL nie są już przedmiotem pożądania wielu przyjezdnych żaków. Kto może, zbiera znajomych i wybiera dwu–trzypokojowe lokum, w miarę nowocześnie urządzone, zamiast łóżka w domu studenckim. No chyba, że będzie to obiekt nowoczesny, z zapleczem socjalnym, salą wypoczynkową, integracyjną, klubem fitness. Są firmy, fundusze, które myślą o budowie takich właśnie domów studenckich. Kluczem do sukcesu jest oczywiście lokalizacja.
Czy jednak chętnych na te lokale nie zabraknie? Reas podaje, że w Warszawie studiuje ponad 255 tys. osób – to więcej niż w Barcelonie. Z kolei Kraków – z liczbą 170 tys. studentów – dorównuje w tym przypadku Berlinowi. W pozostałych miastach – takich jak Wrocław (125 tys. żaków), Poznań (121 tys.) czy Trójmiasto (95 tys.) – liczba osób studiujących utrzymuje się na stabilnym poziomie.
Ale po co sobie brać na głowę studentów najemców? Może lepiej spokojną rodzinę. Jednak to studenci, a właściwie ich rodzice, zwykle płacą na czas i są gwarantem, że lokum będzie zwrócone w przyzwoitym stanie. Młode rodziny z dzieckiem nie mają już takich opiekunów.