Nowe oblicza tradycyjnej klasyki

Grał Branford Marsalis, a teraz będzie Brahms. Cały sezon Filharmonii Narodowej był właśnie tak różnorodny.

Publikacja: 01.06.2023 03:00

Branford Marsalis i Andrzej Boreyko w Filharmonii Narodowej

Branford Marsalis i Andrzej Boreyko w Filharmonii Narodowej

Foto: Mat. Pras.

Wielka indywidualność muzyki improwizowanej, saksofonista Branford Marsalis, wykonała w Warszawie utwory Erwina Schulhoffa i Jacoba ter Veldhuisa w luźny sposób wiążące się z jazzem. Grał pięknym, ciepłym dźwiękiem i z dyscypliną godną muzyka klasycznego. Tylko w spontanicznym bisie pozwolił sobie na chwilę improwizacji.

Wyraziściej „czuła bluesa” orkiestra Filharmonii Narodowej w dwóch utworach XX-wiecznych kompozytorów (Spolianskiego i Bernsteina). W całości zaś ten wieczór wychodził poza tradycyjny kanon, z jakim kojarzone są koncerty filharmoniczne.

Nieoczywiste wybory

Dyrektor artystyczny narodowej instytucji Andrzej Boreyko stara się zerwać ze stereotypowym obrazem filharmonii, przyciągnąć nową i co ważne – młodszą publiczność. A tę o tradycyjnych gustach przekonuje, że historia muzyki to nie tylko Mozart, Beethoven czy Chopin, ale i wielu innych ciekawych, choć mniej znanych twórców.

W tym wychodzeniu poza oczywiste wybory Filharmonia Narodowa nie zapomniała o polskich kompozytorach – o rocznicy Kazimierza Serockiego i 80. urodzinach Marty Ptaszyńskiej.

Andrzej Boreyko wydobył też z niebytu łodzianina Pawła Kleckiego, dyrygenta o światowej sławie, który po epoce Holokaustu uznał, że własna twórczość jest bezcelowa. Zaprosił też dyrygenta Jarka Dybała, by zaprezentował opracowane przez niego fragmenty opery „Fedra”, nieukończonej przez Krzysztofa Pendereckiego. Zaproponował utwory Mikołaja Góreckiego, podążającego własną drogą kompozytorską syna sławnego ojca. A wybitnych muzyków zagranicznych – takich jak Julia Fischer czy Lucas Debargue – zachęcał do pokazania się w utworach polskich kompozytorów.

W sezonie znalazło się też miejsce dla młodych, utalentowanych polskich dyrygentek, także tych z sukcesami zagranicznymi. Przed orkiestrą Filharmonii Narodowej stanęli więc Marta Gardolińska, Anna Sułkowska-Migoń, a także Paweł Kapuła.

Głównym bohaterem sezonu był jednak obchodzący swoje 70-lecie Chór Filharmonii Narodowej. Można było podziwiać niebywałą kondycję całego zespołu, ogromną dyscyplinę wokalną, wysoki poziom i wszechstronność repertuarową – od skromnych utworów wokalnych po wielkie oratoria, od staropolszczyzny Mikołaja Gomółki i Bacha po Krzysztofa Pendereckiego.

Zmiany dobre i złe

W piątek i w sobotę odbędą się ostatnie koncerty sezonu, które przyniosą spotkanie z wielką klasyką, z „Niemieckim Requiem” Johannesa Brahmsa. Poznamy też program kolejnego, ponoć ostatniego, którym kierować ma Andrzej Boreyko.

Jeśli tak się rzeczywiście stanie, należy tego żałować. Za jego kadencji orkiestra przeżywa okres artystycznego ożywienia. Gra z większą energią, pozbyła się dotychczasowej rutyny. Rozpoczął się i trwa pewien etap, który Filharmonię Narodową wprowadził na nową drogę, Mogłoby się na niej zdarzyć jeszcze wiele ciekawych przygód artystycznych.

Zmiany jednak następują niemal wszędzie. Do katowickiego NOSPR przybędzie Amerykanka Marin Alsop, dyrygentka, która przecierała drogę kobietom w tym fachu. Nowego szefa muzycznego będzie mieć Narodowe Forum Muzyki we Wrocławiu.

W wielu innych miastach nastąpiła lub następuje pokoleniowa zmiana, dyrektorem artystycznym Filharmonii Śląskiej jest 27-letni Jarosław Szemet. Warto śledzić ciekawe poczynania Przemysława Fiugajskiego i Rafała Kloczki w Gorzowie i Zielonej Górze, uchodzących dotąd za ośrodki peryferyjne. Trend do ożywianie instytucji uważanych za skostniałe i poszukiwanie nowych form kontaktu z muzyką stał się powszechny. I przynosi ciekawe rezultaty.

Inaczej dzieje się na wschodzie Polski. W Lublinie samorządowe władze województwa przystępują właśnie do likwidacji filharmonii. Ta decyzja jest efektem bezrefleksyjnych działań urzędników przekonanych, że zmiany organizacyjne zapewnią wielką sztukę. A przecież wystarczy spojrzeć na nieodległy Białystok, gdzie stworzenie jednego organizmu operowo-koncertowego spowodowało, że orkiestra filharmoniczna właściwie przestała istnieć.

Wielka indywidualność muzyki improwizowanej, saksofonista Branford Marsalis, wykonała w Warszawie utwory Erwina Schulhoffa i Jacoba ter Veldhuisa w luźny sposób wiążące się z jazzem. Grał pięknym, ciepłym dźwiękiem i z dyscypliną godną muzyka klasycznego. Tylko w spontanicznym bisie pozwolił sobie na chwilę improwizacji.

Wyraziściej „czuła bluesa” orkiestra Filharmonii Narodowej w dwóch utworach XX-wiecznych kompozytorów (Spolianskiego i Bernsteina). W całości zaś ten wieczór wychodził poza tradycyjny kanon, z jakim kojarzone są koncerty filharmoniczne.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Muzyka klasyczna
Opera o molestowaniu chłopca przebojem Nowego Jorku
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Muzyka klasyczna
W Weronie zaśpiewają Polacy i Anna Netrebko, bo Włosi ją uwielbiają
Muzyka klasyczna
Wielkanocny Festiwal Beethovenowski potrzebuje Pendereckiego
Muzyka klasyczna
Krystian Lada w belgijskim teatrze La Monnaie. Polski artysta rozlicza Europę
Muzyka klasyczna
„Chopin i jego Europa”. Festiwal jeszcze ciekawszy niż zwykle